Szłam z mamą przez Wisłę, która wylała, zalała pół miasta, ale które to miasto było, nie wiem. Przez Wisłę przechodziło się po drewnianych ławkach, uginających się pod wpływem ciężaru człowieka, chowających lekko pod wodę. Ławki się skończyły, trzeba było w wodzie brodzić, a woda, dziwne, przejrzyście-czysta stała, jak nie Wisła, jak nie rzeka.
Mama podkasała czarną falbaniastą spódnicę i weszła w wodę, ja, chybocząc się na ostatniej ławce, podwinęłam spodnie nad kolana i poszłam za nią. Wtedy poszła fala, niewielka, dwydziesto-, może trzydziestocentymetrowa.
Fala porwała mamie torebkę, zrzuciła zegarek z nadgarstka, mama pobiegła, jeśli bieganie po uda w wodzie z podkasaną spódnicą można bieganiem nazwać, na brzeg, tam stanęła i krzyknęła: „Ratuj mój zegarek!”.
Pobiegłam więc i ja. Nie bacząc na wodę, zeszłam z ostatniej ławki w wodę, która zaskoczyła mnie czystością i przejrzystością. Spojrzałam w dół, obok moich bosych stóp z czerwonymi paznokciami wyraźnie widziałam powoli opadający na piasek srebrny zegarek mamy, nieopodal odczepiony od niego fragment bransoletki leżał już na dnie. Torebka unosiła się na powierzchni. Chwyciłam te rzeczy po kolei.
Popatrzyłam znowu w dół. Dno zostało uformowane przez naniesione z wcześniejszymi falami rzeczy i piasek je pokrywający. Wyzierały spod niego oczy lalki w kraciastym czepku, obok niej zaś woreczek z czyimiś błyskotkami na wpół zakopał się, na wpół zapraszał: „Sięgnij po mnie”.
Rozejrzałam się po okolicy. Pod mostem, w górze rzeki, wielu ludzi brodziło w wodzie, wyciągając z niej skarby. Czekała na mnie mama. Pożegnałam puste oczy lalki, zaczęłam brnąć do brzegu.
– Woda była czysta? – kilka razy spytała mama, a ja potwierdzałam, tak, mamo, tak, czysta, przejrzysta, czyściutka, wszystko było widać – Babcia Hela zawsze pytała, czy woda była we śnie i czy była czysta, a jeśli czysta, to się uspokajała, wszystko będzie dobrze.
Mama podkasała czarną falbaniastą spódnicę i weszła w wodę, ja, chybocząc się na ostatniej ławce, podwinęłam spodnie nad kolana i poszłam za nią. Wtedy poszła fala, niewielka, dwydziesto-, może trzydziestocentymetrowa.
Fala porwała mamie torebkę, zrzuciła zegarek z nadgarstka, mama pobiegła, jeśli bieganie po uda w wodzie z podkasaną spódnicą można bieganiem nazwać, na brzeg, tam stanęła i krzyknęła: „Ratuj mój zegarek!”.
Pobiegłam więc i ja. Nie bacząc na wodę, zeszłam z ostatniej ławki w wodę, która zaskoczyła mnie czystością i przejrzystością. Spojrzałam w dół, obok moich bosych stóp z czerwonymi paznokciami wyraźnie widziałam powoli opadający na piasek srebrny zegarek mamy, nieopodal odczepiony od niego fragment bransoletki leżał już na dnie. Torebka unosiła się na powierzchni. Chwyciłam te rzeczy po kolei.
Popatrzyłam znowu w dół. Dno zostało uformowane przez naniesione z wcześniejszymi falami rzeczy i piasek je pokrywający. Wyzierały spod niego oczy lalki w kraciastym czepku, obok niej zaś woreczek z czyimiś błyskotkami na wpół zakopał się, na wpół zapraszał: „Sięgnij po mnie”.
Rozejrzałam się po okolicy. Pod mostem, w górze rzeki, wielu ludzi brodziło w wodzie, wyciągając z niej skarby. Czekała na mnie mama. Pożegnałam puste oczy lalki, zaczęłam brnąć do brzegu.
– Woda była czysta? – kilka razy spytała mama, a ja potwierdzałam, tak, mamo, tak, czysta, przejrzysta, czyściutka, wszystko było widać – Babcia Hela zawsze pytała, czy woda była we śnie i czy była czysta, a jeśli czysta, to się uspokajała, wszystko będzie dobrze.