sobota, 17 stycznia 2009

zimowa jazda pociągiem






zawsze sprawiała mi przyjemność jazda pociągiem. ostatnio jeździłam dużo - tą samą trasą na dodatek, więc trochę mi się przejadła. dopiero zimowe pejzaże z pociągu przywróciły mi radość z jazdy, a może to świadomość, że wkrótce już będę tę trasę przemierzać felą?

stare - nowe

myślę o tym wszystkim. czasem lepiej jest odłożyć na bok to, co znane, by zagłębić się w tym, co nieznane. oczywiście, nie zawsze. bzdura.
wszystko, co chcę zapamiętać, a piszę właśnie po to, by pamiętać, to tyle, że to, co wydawało mi się idealne, z perspektywy czasu przestaje takim być. "gdzie znajdę kogoś lepszego" - mówiłam. tak mi się wydawało, ale pojawiło się tyle wątpliwości, że trudno je rozwiać.

co zyskuję? co stracę? świat, marzenia - to stracę. zyskam natomiast niezwykłe uczucia, które mogą być wspólne. i niespodziankę na każdym kroku. czy to nie jest cenne? nie jest ważne, gdzie się żyje, ważne są twoje horyzonty

niedziela, 11 stycznia 2009

pojawia się coś

pojawia się coś, mimo że wcale się tego nie szukało... pojawia się, wyłania z niczego. czuje się to coś na powierzchni skóry, na końcach włosów, które elektryzują się delikatnie. pojawia się na czubkach palców u rąk i u nóg. powoli, powoli, pojawia się. ciągle jeszcze w głębi czujesz coś innego, płaczesz, bo to uczucie jest głębiej, silniejsze jest, mocniejsze ciągle. każdy drobiazg je wywołuje, tymczasem to nowe coś, to delikatne uczucie jest kruche i łatwo je zniszczyć.

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Krzyk

Nie umiem krzyczeć. Już wiele razy przekonałam się, że nie umiem krzyczeć tak, jak Liza Minelli w „Kabarecie”, która chodziła pod wiadukt kolejowy i wrzeszczała, gdy jechał pociąg. Nie wiem, jak to się robi i co zrobić, żeby wyrwał mi się z piersi, w pełni świadomy, pełny krzyk.
I nagle czytam to:
Là (...) il pousserait le cri des profondeurs, celui qui le libérerait de toutes ses angoisses, de ses obsessions et peut-être même de ses blessures.
To właśnie o to chodzi. By się wyzwolić krzykiem. Tego nie umiem.

redagowanie

czuję, że staję się taka, jak te stare panie redaktor... siedzą z papierosem nad tekstem, z nieumytymi włosami, z palcami pokrzywionymi przez reumatyzm, w za ciasnych spódnicach, poplamionych kawą golfach i okularach z grubymi szkłami. czy to ja wybrałam ten zawód, czy zawód wybrał mnie, bo pasowałam typologicznie? i to nie tylko fizycznie, ale i psychicznie - znosić odosobnienie, skupiać się w samotności nad czyimś tekstem, niezdolna do stworzenia czegoś samodzielnie, za to wyżywająca się nad pracą innych. wyzłośliwiająca się w uwagach do autora, obrzucająca tłumacza stekiem wyzwisk, bo sobie nie poradził, oczywiście, zrobiłaby to lepiej... szkoda, że nie robi. wie, jak się pisze książki, ale ich nie pisze, bo... poprawia książki cudze. no właśnie, czy to ja wybrałam tę pracę, czy praca wybrała mnie?

niedziela, 4 stycznia 2009

„Vicky Cristina Barcelona„

Obejrzałam „Vicky Cristina Barcelona” Woody'ego Allena.Widać, że film został zrobiony przez mistrza. Jest świetnie skonstruowany, od początku wiadomo, co jest ważne, a co jest mniej ważne. Postaci są wyraziste już od pierwszej minuty w taksówce (choć nie podoba mi się podzielenie ekranu na dwa ujęcia – a może to komputerowy trick? – przecież i tak siedzą obok siebie). Lubimy i jedną, i drugą dziewczynę, każda ma coś w sobie fajnego.

Ale. Nie wiem, dlaczego ale. Może to, że przez cały czas wisiała nade mną myśl, że Allen zrobił ten film „na zamówienie” Barcelony i o nic więcej tu nie chodzi, jak tylko o pokazanie miasta? Nie wiem. Zachwyciła mnie Penelope Cruz. Zwłaszcza jak wrzeszczała na Javiera Bardema na ulicy, w szarej sukience i potarganych włosach. Jak zaciągała się papierosem na ławce w pseudo-hippisowskich, kolorowych ciuchach. Javier Bardem ma natomiast przepiękne oczy, takie jak krowa. Głębokie, duże, z gęstymi rzęsami.

Wracam do filmu. Pokręcona fabuła. Przygoda letnia, która okazuje się doprowadzić do jednego z wielu rozstrzygnięć w życiu w przypadku każdej z osób.Nie chce mi się więcej pisać. Film „śliczny”, tak śliczny, jak inne filmy hiszpańskie, ale nie jest tak inteligentny, jak inne filmy Allena. Daleko mu do „Matchpoint” (!!!), nawet do „Snu Kasandry”, a wywlekam tylko ostatnie, bo chyba nie warto porównywać ze starszymi :(