piątek, 29 sierpnia 2014

Wykluczenie


„Towarzystwo ubezpieczeniowe, które reprezentuję, ma tylko dwa wykluczenia”. Kompletnie nie wiem, o co chodzi. Wykluczenia kojarzą mi się z mniejszością, z dziewiętnastowiecznym nacjonalizmem, z językiem rosyjskim i zakluczeniem, nie wykluczeniem. 

Tydzień później słyszę, że wykluczeń jest niewiele i liczą się właściwie tylko te, które są zarejestrowane w państwowej służbie zdrowia. 

Teraz dopiero rozumiem. Zaczynam wykluczać. 

Wykluczyłabym raka, nieszczęśliwe wypadki na drogach i ulicach z uczestnictwem samochodu i także bez. Wykluczyłabym jazdę po alkoholu i narkotykach lub środkach antydepresyjnych. Wykluczyłabym przemoc domową i gwałt. Wykluczyłabym pomyłkę natury przy dobieraniu płci dla zarodków. Najbardziej ze wszystkiego wykluczyłabym depresję. 

Bardzo to byłby piękny świat, w którym ubezpieczalibyśmy się nie od chorób i nieszczęść, ale od towarzystw ubezpieczeniowych. 

„Ponieważ mam coś bardzo ważnego do powiedzenia”

Zdecydowanie najlepszy spam miesiąca. Jako redaktorka, poprawiłabym tylko parę przecinków i żądała opublikowania w modnym internetowym czasopiśmie literackim. Nike gwarantowana.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Nie zawsze jestem szczęśliwa...

Rzadko kiedy jestem szczęśliwa. Szczęście zresztą mają zapewnić tabletki. Ze szkolnych lektur pamiętam, że szczęście przynosi spełnienie, ale tabletkami można co najwyżej się wypełnić.

Pan doktor przepisuje kolejne tabletki na szczęście, na sen, na bezsen i na bezsens, a tymczasem wystarczyłoby tylko zmienić światopogląd – sam tak powiedział, gdy spytałam, czy tabletki są konieczne.

Pan doktor powinien zabronić mi przeglądać fejsa i twittera, bo tylko frustruję się od nich bardziej niż jestem sfrustrowana. Powinien też spowodować całkowity zakaz sprzedaży czekolady w okolicznych sklepach. Dalej niż kilometr i tak nie zajdę (chyba że na kijkach, ale na kijki, przezornie, nie zabieram pieniędzy). Pan doktor mógłby także odegnać od moich drzwi panów, którzy w poniedziałek o siódmej rano upierają się, że będą mi właśnie teraz robić balkon, choć mieli najpierw zadzwonić i się umówić. A ja upieram się, że nie, nie będą. I się upieramy naprzeciw. Panowie komentują mój histeryczny sprzeciw, tymczasem ja kładę się na łóżku i wiem, że już więcej z niego nie wstanę. Wstaję. Obowiązek wykupienia recepty na kolorowe tabletki mnie podnosi.

Pan doktor twierdzi, że kolorowe tabletki spowodują u mnie erupcję radości, chęci do..., a kto wie, może nawet będę miała myśli samobójcze. Bo to, że nie mam myśli samobójczych, pan doktor interpretuje jako BRAK. Tak wpisał w kajeciku. Może powinnam więc jakoś zdobyć myśli samobójcze. Gdzie i po ile chodzą? Allegro, może bardziej międzynarodowo, eBay lub Amazon? Myśli samobójcze po angielsku, francusku, niemiecku i rosyjsku. Myśli samobójcze po łacinie. Myśli samobójcze w starożytnej grece. We wszystkich znanych mi językach, a jeśli się skupię, to także po włosku, czesku, słowacku, ukraińsku... znowu popadam w szczegóły, pan doktor powiedział: „Nie popadać w szczegóły!” TAK JEST!

Nawet kotu nie chciałam dawać karmy szczęścia, żeby go trochę otumanić i uszczęśliwić, gdy miał depresję. Sama w siebie teraz wpycham karmę szczęścia. Kotu depresja bez karmy szczęścia przeszła, ale hej!, kot nie siedzi na fejsie. Może pan doktor, zamiast przepisywać mi kolorowe jarmarki* i obiecywać niebo („czy pani ma myśli o śmierci?”**), powinien mi zablokować fejsa...?

Dokąd zmierzasz, świecie? Psycholog na widok łez u pacjenta podaje chusteczki. Psychiatra, dostrzegłszy łzy, notuje w kajeciku: „Płaczliwość”. Pan od balkonu krzyczy, że nie mam na drzwiach napisane, że jestem chora i nawet po mnie nie widać, że niby dobrze wyglądam. Mam sobie nogę złamać, by widać było, że coś mnie boli? Gdy boli noga, wszyscy współczują i rozumieją, gdy boli dusza, to wszyscy mają cię w dupie. Dusza czy dupa, jakaż to różnica.

Nie umiem nie pisać o tym, co mnie boli, ale nie umiałam o tym mówić. Pytam więc: co was boli, moi drodzy. Pytam teraz, to ważne, bo mnie nikt nie zapytał, co mnie naprawdę boli. Nie chcę wiedzieć. Chcę byście wy wiedzieli wcześniej.

* To nie pomyłka. Tabletki jak jarmarki, kolorowe, pełne obietnic.
** Czy chciałby pan o tym porozmawiać, cisnęło mi się na usta. 

piątek, 22 sierpnia 2014

Foch, czyli daj szansę

Właściwie nic takiego się nie stało.
Odjeżdżałam z parkingu, zamachał na mnie pan, zatrzymałam się, spytał, czy go nie poratuję, bo mu brakuje dziewięćdziesiąt groszy do busa, bo wyszedł z nocnej zmiany, bo zostawił portfel, rozłożyłam ręce, bo w kieszeni miałam dziesięć groszy, bo tyle mi zostało po opłaceniu postoju, bo nie mogłam mu pomóc, na co on wykrzyczał mi w szybę, że jestem jak inni, że myślę, że jest żulem, że na piwo zbiera, a ja krzyknęłam, że nieprawda, że parkometr, że tylko dziesięć groszy mi zostało, on odchodził i krzyczał, że jestem podła baba, mnie stanęły łzy w oczach, otworzyłam drugie okno i złorzeczyłam mu, i brzydkie słowa za nim krzyczałam, bo... uff.

Kilka z tego morałów wynika.

Po pierwsze daj szansę. Pan założył, że nie chcę mu dać pieniędzy, mnie to założenie zaszokowało. Gdyby nie odbiegł, gdyby dał mi szansę, usłyszałby, że chciałabym mu pomóc, ale nie mam jak. Odszedł przeświadczony, że mam jego problem w nosie.

Po drugie daj mi nie tylko szansę, ale i odrzuć stereotypy. Gdyby po moim bezradnym wyjęciu dziesięciu groszy z kieszeni nie tylko dał mi szansę (patrz punkt pierwszy), ale także odrzucił stereotypy (jestem baba, więc podła), to usłyszałby, że mogę go podwieźć tam, skąd bus go weźmie bez tych brakujących pieniędzy.

Po trzecie nie tylko daj szansę i odrzuć stereotypy, ale daj także czas. Gdyby po szansie i rzuceniu propozycji podwózki zaczął się sam zastanawiać (czy nie nadużywa?), dałby mi w ten sposób czas, dzięki któremu wpadłabym na to, że wożę w samochodzie złotówkę na wózek w supermarkecie, z którą to złotówką dość łatwo się rozstanę. Miałby na busa i zmieniłby podejście do podłych bab!

Tymczasem on strzelił ostrego focha, po którym mnie się zrobiło przykro, a on stracił swoją szansę. Przypomina mi to dowcip o blondynce (ten na samym dole strony), tylko że w opisanej sytuacji pan bez dziewięćdziesięciu groszy sam sobie nie dał sobie szansy.

Morał z tego taki, że gdy chcesz strzelić focha, to lepiej nie strzelaj, bo możesz strzelić samobója.

Wszystkim nadużywającym focha dedykuję.

czwartek, 14 sierpnia 2014

„W mojej ojczyźnie” (dziesiąta rocznica śmierci Czesława Miłosza)


O tym, że Czesław Miłosz zmarł, dowiedziałam się kilka dni po jego śmierci. W połowie sierpnia 2004 roku, równo dziesięć lat temu, wędrowałam po Alpach Kamnickich w Słowenii, bez dostępu do jakichkolwiek mediów; doniesienie to więc mnie ominęło. Parę dni po 14 sierpnia zjechałam do Ljubljany, głównie na kawę (której w słoweńskich Alpach z nieznanego mi powodu nie podawano). Dziwnie chodziło się po wyślizganych kocich łbach w porównaniu z ostrymi skałami gór. Panował też niemiłosierny upał, trudny do zniesienia po tygodniu w polarze lub, co najwyżej w dolinach, podkoszulku. Lniana sukienka parzyła w ramiona. Mimo to, czułam taką lekkość, jaka towarzyszy zdjęciu ciężkiego plecaka, nieodłącznego rekwizytu wędrówek górskich.

Pierwszym przybytkiem, który w Ljubljanie odwiedziłam, była jednak klimatyzowana knajpka internetowa. Portale krzyczały: „gdzie pochować Miłosza”, „nie oddamy Skałki Litwinowi”, „marsz młodzieży narodowej w obronie Panteonu na Skałce”, „nie dla propagandy homoseksualnej Miłosza” i tak dalej. Mimo cudownego chłodu panującego we wnętrzu, zrobiło mi się gorąco, duszno, zabrakło mi powietrza.

Dowiedziałam się nie tego, że Czesław Miłosz nie żyje, ale jak wielkim antypatriotą był i jak bardzo szkodził Polsce. Wskazywano na jego antypolskie wspomnienia, identyfikację z „małą ojczyzną” – Litwą, emigrację jednoznacznie interpretowano jako porzucenie kraju. Mało kto tyle złego wyrządził Polsce, tyle czarnego „pijaru” naprodukował przez lata.

Nie jestem (i nie byłam) miłośniczką poezji Czesława Miłosza. Cenię jego prozę, szczególnie „Dolinę Issy” – paradoksalnie właśnie za jej poetyckość, za doskonały warsztat literacki i dbałość o słowo, a szczególnie za to, że tak wysoką rolę przypisywał pamięci ludzkiej. Ale trudno mi było wtedy, w Ljubljanie, zrozumieć, że ten człowiek, który otrzymał Nagrodę Nobla, ergo, został doceniony przez cały literacki świat, ten człowiek, który przez lata na prestiżowym amerykańskim uniwersytecie uczył literatury polskiej, człowiek ten jest tak bardzo poniewierany przez... właśnie, przez kogo? Bandę „no name'ów, no face'ów” w maskach rzucających kamieniami na manifestacjach równościowych. Tak zwanych patriotów, nierozumiejących, czym jest „mała ojczyzna”, czym jest patriotyzm, a czym nacjonalizm.

Słoweńcy, których spotkałam tego dnia w stolicy ich kraju lub w Mariborze, dokąd zaraz potem pojechałam, gdy słyszeli, że pochodzę z Polski, mówili: „Słyszeliśmy, straciliście Noblistę...” i były to słowa współczucia składane przez Słowenię, a ja te słowa przyjmowałam jako Polska. Miałam im tłumaczyć, że nie lubię Miłosza, miałam wyjaśniać, że w Polsce jest wielu takich, którzy wcale nie przyjęliby ich kondolencji za dobrą monetę? Jak uświadomić komuś z zewnątrz, że Polak dobry na świecie, jest marnym towarem w kraju?

Od tych wydarzeń minęło dziesięć lat. Miłosz leży sobie na Skałce i nie wadzi nikomu. Nawet dzisiaj nie dostrzegłam żadnych protestów w okolicy. Jego cichym towarzyszem jest Karol Szymanowski, który miał to szczęście, że gdy umierał, młodzież narodowa była na tyle dobrze wychowana, że nie prowokowała zamieszek z powodu złożenia w Panteonie wybitnego Polaka o odmiennej orientacji seksualnej, a dzisiaj młodzież narodowa jest najwyraźniej słabo wyedukowana (bo nie żąda wywiezienia Szymanowskiego ze Skałki). Miłosz zmarł w innych czasach.

„Tylko mowa jest ojczyzną” napisał w „Traktacie poetyckim”. W innym wierszu powiedział z kolei „W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę”. Mowy nigdy nie porzucił, nie wyrzekł jej się i w tej ojczyźnie, śmiem twierdzić, pozostał na zawsze. To także moja ojczyzna, o którą – uprzedzam – będę walczyć. Nie mogą mieć do niej wyłącznych praw ci, przez których duszno zrobiło mi się w klimatyzowanej internetowej knajpce w Ljubljanie i poczułam, że pragnę uciec w odcięte od świata Alpy Kamnickie. 

środa, 6 sierpnia 2014

Pistacjowy przesyt

Cztery przypadkowo otwarte strony (w tym dwa fp na fejsie), jedna za drugą, bez żadnych innych pomiędzy. Wszystko jest pistacjowe, do wyrzygania, w tym roku.

Może dlatego w krakowskich lodziarniach pistacjowe lody są o 40% droższe niż inne smaki?

Dostałam tydzień temu sukienkę pistacjową w białe groszki. Jestem tak samo modna jak strona internetowa.