czwartek, 19 czerwca 2014

Na balkonie w Boże Ciało...

Na krakowskich balkonach kiedyś tańczono, gdy kapela wchodziła do kamienicy, dziś suszy się pranie, je jogurt i pytluje.
– A Karola Kota pani znała? Przecież on tu mieszkał niedaleko, zaraz obok piekarni, w takiej długiej bramie.
Studentki pytają starszą sąsiadkę, która rozpromienia się. Karol Kot, wampir z Krakowa, to temat, na którym zna się lepiej niż na naturalnych jogurtach bez chemicznych konserwantów.
– Naprawdę go pani znała? 
Studentki zachwycają się i podpytują dalej.
– Niemożliwe, miał takich świetnych rodziców, mówi pani?
Nie potrafią wyjść ze zdumienia.
– I ojciec taki inteligentny? A sam Karol Kot? Coś z psychiką miał.
Przytakują sąsiadce i pytają, nagle zmieniając temat.
– To święto dzisiaj jakieś? Poza tym, że zajęć nie ma, bo sesja trwa.
Śmieją się.
– Błogosławieństwo będzie właśnie tam, gdzie Karol Kot mieszkał, słyszysz? 
Nie wiedzą, co to błogosławieństwo w procesji z okazji Bożego Ciała. Sąsiadka próbuje im tłumaczyć i radzi, by z okien sobie obejrzały. Z ich okien jednak nie widać miejsca, gdzie mieszkał Karol Kot, nie będzie więc widać też błogosławieństwa.

Balkon milknie. Jeszcze tylko wysłuchuje opowieści kolejnej sąsiadki, która prosto z odpustu przyszła z balonami. Wszystko się kończy: naturalny jogurt truskawkowy i zainteresowanie tematem Karola Kota czy błogosławieństwa bożocielnego. 

wtorek, 17 czerwca 2014

Pełnia życia AKA życie zaangażowane

Coraz silniej mam wrażenie, że cały świat kręci się wokół produkowania i sprzedawania hummusu i sprzedaży z przedzikimi marżami naturalnych win sprowadzanych z niewielkich winnic we Francji i Włoszech, ale i tak się opłaca, niech pani kupi, bo w supermarkecie takich nie ma i nie będzie. W knajpie menu pisze się tylko na tablicy, kredą, to takie knajpiane credo, i czarnej kawy nie dostaniesz, to pani chce amerikano, tak? Nie wiem, czy chcę amerikano, bo nie wiem, co to amerikano, czarną kawę chcę, proszę, w zwykłej pojemności filiżance do kawy, nie w garnku, po którym delirium gwarantowane.

Na białych krzesłach z poduszkami w czerwone kwiaty lub na leżakach (z których wstać nie mogę, chondromalacjo niemal IV stopnia, jesteś okropnie niemodna) siedzą panie i panowie w spodniach związanych nad kostką, żyją naturalnie, bo leżak oznacza naturalne i wolne życie, slow. Lody liżą też naturalne o smaku marchewkowym (fuuuj, marchewka, ratuj się kto może, pluj mode on), bo waniliowe się skończyły. Z czego żyjesz? Sprzedaję produkty zen, szyję krótkie spodenki z utylizowanych materiałów po 159 zł za parę, hand-made, flat design, twój brzuch rozmiar 44 się nie zmieści do moich spodenek, nie fioletowych nie ma, to kolor so last season, jest za to rozwodniony makowy, to nie to co myślisz, a brałni (słucham?) to ciastko, żaden narkotyk, głuptasie. Pracuję wyłącznie jako freelancer, jestem minimalistką i kocham seriale, ale to jest sprzeczność, mówię, minimalista zadowoli się jednym odcinkiem, żartuję, a tobie zylion serii potrzeba, nie, nie, tłumaczą, minimalista to taki, co kocha niewymagający design szwedzki, białe krzesła. Och, białe krzesła już, mówię, trochę jak białe myszki, są wszędzie.

Wszędobylskie kooperatywy, spółdzielnie, zespoły i grupy spotykają się na targach śniadaniowych (nie, project manager dziś już nie przyjdzie), a kto nie bywa ten trąba i zgred, i nie rozumie, że tu właśnie zasadza się pełnia życia, na hałaśliwym spędzie dużej grupy ludzi, w której obowiązkowo po każdym skaczą dzieci z umazanymi buziami w biedronki i koty, a wszystkie produkty są oznaczone „gluten free” i „niski indeks glikemiczny”. Pszenica jest naszym wrogiem, mówi pani wytwarzająca naturalne domowe ciasteczka, zabija nas po cichu, gdy śpimy – nie trawimy, jakie chwytliwe hasło, poprawia okulary. Identyfikujemy korporacyjnie wszystko, co zawiera pszenicę jako wykluczone, choć ślubowaliśmy tolerancję i zen.

Właśnie, zen, kochamy maty i je taszczymy, bo a nuż w tym hałasie znajdzie się chwila na jogę w rytmie salsy. Kto tego nie docenia, ten jest na marginesie życia, wolnego życia, nie czuje tej pełni, bo ty tylko w półpełni żyjesz, najwyraźniej, nie słuchasz męskiego grania, nie, to w ogóle nie jest szowinistyczna nazwa, co ty wymyślasz, że niby męskie granie nie daje ci spać, ech, na Kazimierzu nie mieszka się po to, by spać, tylko by wolno żyć, slow, slow life, rozumiesz. Męskie granie dobiega znad Wisły i zakłóca mój sen, wolne życie, wolne życie, wolne życie powtarzam sobie...

czwartek, 12 czerwca 2014

Igrzyska dla ubogich

Ledwo uniknęliśmy w Krakowie Zimowych Igrzysk Olimpijskich, które miały się odbyć w 2022 roku, a wkraczamy w kilkunastodniowe „święto” piłki nożnej, igrzyska homogeniczne, tym razem w królestwie futbolu rozgrywane, w Brazylii. Zgodnie z tym, co twierdzą władze, podobnie jak w Krakowie, większość mieszkańców cieszy się na piłkarski maraton.

W państwie [...], dostatnio żyje sie tylko nielicznym wybrańcom [...]. Pozostali mieszkają w biednych , zamkniętych dystryktach. Gdy zaczęli się buntować, władze wpadły na pomysł, aby zorganizować igrzyska, które będą skutecznym narzędziem kontroli. 
– to o Brazylii? Nie, to fragmenty opisu fabuły filmu Igrzyska śmierci z Wikipedii. Uczestnicy piłkarskich bojów, podobnie jak bohaterowie filmu, pochodzą częstokroć z niższych warstw społecznych. Nie są losowani jak w filmie, ale muszą na udział w igrzyskach zasłużyć. Przygotowują się więc do rozgrywek od momentu, gdy potrafią chodzić, marząc o tym, by być wybranymi. W filmie trzeba liczyć na szczęście i zostać wylosowanym, a i tak społeczności dystryktów ćwiczą. Muszą być przygotowani do walki, gdyby to na nich padło. Podobnie dla ubogich mieszkańców krajów prawdziwie kochających piłkę futbol był kiedyś jedną z nielicznych realnych szans na wyrwanie się z faveli. Kariera – to nie znaczy zarabianie olbrzymich pieniędzy z gry, lecz normalne życie. Takie życie, jakie przez moment wiedli Rudo i Cursi z meksykańskiego filmu Carlosa Cuaróna. Pewnie nawet nie aż „takie” życie.


Futbol, sport prawdziwych mężczyzn rozbryzgujących z murawy testosteron, też stracił nieco na wymowie. Po pierwsze coraz popularniejsze (może z przymusu poprawności politycznej?) są rozgrywki kobiet. Po drugie piłkarze zorientowali się, że obojętne jak grają, mężczyźni i tak będą ich kochać. Kobiety natomiast pokochają ich, gdy staną się bardziej metroseksualni. Okiełznali zatem hormony i skompresowali testosteron w pojemniku z rozpylaczem. Murawy w Brazylii będą spływały nie wodą, jak na Stadionie Narodowym w Warszawie, lecz żelem ociekającym z ufryzowanych głów piłkarzy.

Nie zmienia to faktu, że igrzyska, mistrzostwa świata stały się wymownym potwierdzeniem podziału świata na bogatych i biednych. Bogaci kręcą biednym, to proste. Biedni cieszą się, że są kręceni, stroją się w piórka, łaszą do nóg bogatych i, jako eksbiedacy, zmierzają do grupy bogatych, kręcąc pozostawionymi za sobą ekspobratymcami. Biedacy zaś są w stanie tylko krzyczeć: „Ile wybudowałoby się przedszkoli za tylko te pieniądze, które wydano na kandydowanie”, jak ostatnio w Krakowie.
http://www.wprost.pl/ar/443539/Majchrowski-Przedszkola-zamiast-igrzysk-Irytuja-mnie-takie-naciski/
Oszukujemy sami siebie, my, biedacy, nienależący do grupy decydentów. Oni zaś decydują za nas, bo wiedzą, że w skrytości ducha każda bidusia nie je nie z biedy, lecz dla kariery anorektycznej modelki, a każdy biedak wetrze sobie lubrykant we włosy na wzór piłkarzy, którzy lada moment wbiegną na brazylijskie murawy. 

wtorek, 10 czerwca 2014

Troskliwość sąsiedzka

– Wieśka, tego z tej ulicy za rogiem, no wiesz, tej drugiej za trzecim rogiem, znasz?
– Taki łysy Wiesiek, co żonę tłucze, znam, bo co?
– Tłukł ją kiedyś na ulicy, na naszej ulicy, patrzę na nich i mówię:
Człowieku, co ty robisz, na ulicy, opamiętaj się, weźżeż ją do domu, nie na ulicy! 
– I co?
– I nic, wyrwała mu się ta żona jego, pobiegła, do domu, to pewnie skończył, co miał do skończenia.

[sąsiadek rozmowa, podsłuchane]