niedziela, 4 stycznia 2009

„Vicky Cristina Barcelona„

Obejrzałam „Vicky Cristina Barcelona” Woody'ego Allena.Widać, że film został zrobiony przez mistrza. Jest świetnie skonstruowany, od początku wiadomo, co jest ważne, a co jest mniej ważne. Postaci są wyraziste już od pierwszej minuty w taksówce (choć nie podoba mi się podzielenie ekranu na dwa ujęcia – a może to komputerowy trick? – przecież i tak siedzą obok siebie). Lubimy i jedną, i drugą dziewczynę, każda ma coś w sobie fajnego.

Ale. Nie wiem, dlaczego ale. Może to, że przez cały czas wisiała nade mną myśl, że Allen zrobił ten film „na zamówienie” Barcelony i o nic więcej tu nie chodzi, jak tylko o pokazanie miasta? Nie wiem. Zachwyciła mnie Penelope Cruz. Zwłaszcza jak wrzeszczała na Javiera Bardema na ulicy, w szarej sukience i potarganych włosach. Jak zaciągała się papierosem na ławce w pseudo-hippisowskich, kolorowych ciuchach. Javier Bardem ma natomiast przepiękne oczy, takie jak krowa. Głębokie, duże, z gęstymi rzęsami.

Wracam do filmu. Pokręcona fabuła. Przygoda letnia, która okazuje się doprowadzić do jednego z wielu rozstrzygnięć w życiu w przypadku każdej z osób.Nie chce mi się więcej pisać. Film „śliczny”, tak śliczny, jak inne filmy hiszpańskie, ale nie jest tak inteligentny, jak inne filmy Allena. Daleko mu do „Matchpoint” (!!!), nawet do „Snu Kasandry”, a wywlekam tylko ostatnie, bo chyba nie warto porównywać ze starszymi :(

Brak komentarzy: