Przyjechali do Polski, a wyglądali, jakby wybrali się na Syberię, w samym środku zimy.
Obaj mieli kurtki armii amerykańskiej, takie, jakie marines noszą w czasie ćwiczeń na Alasce. Kupili je specjalnie przed tym wyjazdem. W przedpokoju zdjęli buty, ocieplane prawdziwym futrem króliczym. Poprosili o herbatę. Po kilku łykach zaczęli się rozbierać. Na początek swetry – ciepłe szetlandy bez wzorów. Potem koszule flanelowe, które najpierw wyjęli ze spodni, potem rozpięli, a na końcu zdjęli. Spod koszul wyłoniły się identyczne koszulki z długim rękawem, z serii narciarskiej, ogrzewające i zakrywające nerki (także nowy zakup, specjalnie na przyjazd do Krakowa).
Pili herbatę i opowiadali, jak ciepło było w pociągu – nie do zniesienia – a przecież podróżowali międzynarodowym pociągiem, w międzynarodowej temperaturze, akuratnej – dziwiła się. Poprosili o ciasteczka – nie dostali, bo ciasteczek nie było. Następnego dnia przynieśli ciasteczka „do herbaty”.
W końcu jeden z nich, odważniejszy chyba, powiedział, że czas na zdjęcie spodni. Drugi ochoczo się poderwał i rozpiął pasek, guziki rozporka. Obróciła głowę, bo mężczyzna zdejmujący spodnie to jednak intymna sytuacja. Gdy ponownie na nich spojrzała, stali naprzeciwko, jeden w różowych, drugi błękitnych kalesonach.
No, teraz mam szansę poczuć się jak w niebie – pomyślała i uśmiechnęła się. Mężczyzna w kalesonach, nawet różowych czy błękitnych, ma jednak niewiele wspólnego z aniołem.
Następnego dnia stopniał śnieg, przyszła typowa krakowska styczniowa odwilż i co śmielsze krakowianki chodziły w rozpiętych płaszczach, a romantyczni krakowianie sadzali je na ławkach nad Wisłą, żeby pod te płaszcze wkładać ręce. Gościom z Francji do końca pobytu nie udało się już założyć kalesonów. Nie zobaczyli także wymarzonych białych niedźwiedzi na ulicach Krakowa; najbliższy biały niedźwiedź okazał się dostępny dopiero w Zakopanem, dokąd wybrali się w poszukiwaniu chłodu, a gdzie znaleźli tylko niegdysiejsze śniegi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz