Wszyscy żyliśmy już i każdy z nas może mieć nawet wiele wcieleń równocześnie. Potrafię sobie to wybrazić lepiej, gdy spotykam szkolną koleżankę w tramwaju. Ma zuchwałe szesnaście lat, jak w dniu, w którym spotkałyśmy się po raz pierwszy, pod szkołą. Potknęłam się na krzywych płytach chodnika, a ona pomogła mi pozbierać rozsypane papiery.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się nieśmiało. Nie czułam się zbyt pewnie. Nie wiedziałam, czy moje plecione z rzemieni buty nie będą za bardzo powszechne? Czy długa spódnica, do której sama przyszywałam przez pół nocy koraliki, pozwoli mi zaskarbić życzliwość najfajniejszych uczniów? Obawy, trzęsące się nogi i wystająca płyta chodnikowa odpruły koraliki, pocięły rzemienie.
Jeszcze chwytałam oddech, trzymając palcami ziemię jak sprinter przed biegiem, gdy kątem oka dostrzegłam, że ktoś podnosi z trawnika moje ubiegłoroczne świadectwo. Podziękowałam w myślach i znienawidziłam w tej samej chwili. Trudno lubić kogoś, kto był świadkiem upadku.
– Wstaniesz sama? – zapytała.
Potrząsnęłam głową, nie chciałam pomocy, ale po męsku zinterpretowała moje „tak” jako „nie” i rzuciła się mnie podtrzymać. Znienawidziłam ją jeszcze bardziej, bo trudno lubić tego, kto pomaga wbrew nam.
Tę samą nienawiść czytam w oczach pani, której moja koleżanka pomaga wysiąść z tramwaju. Która nastolatka zrywa się, gdy starszy człowiek wsiada do wagonu, która nastolatka wyskakuje z tramwaju na przystanku, by pomóc wysiąść starszej osobie o lasce, która nastolatka z równą łatwością potrafi zaskarbić sobie niewdzięczność człowieka, któremu udzieliła pomocy? Ma ciągle szesnaście lat, te same gęste brwi i rozpuszczone w nieładzie włosy jak wtedy, gdy zaczęłam ją nienawidzić. Nienawiść do niej swędzi mnie w każdej zmarszczce i fałdzie czterdziestolatki. Gdzie jest moje inne wcielenie, gdzie jestem szesnastoletnia ja? Rozglądam się. Tramwaj dojeżdża na mój przystanek.
Wysiadam. Robię test na nienawiść, upuszczam teczkę. Koleżanka wysiada za mną. Tym razem sama nie upadam. Szkoda mi eleganckich spodni, świeżo zrobionych paznokci. Ona bez skrupułów rzuca się na ziemię i zbiera papiery. Świadectwo pracy, jak wtedy, pofrunęło na trawnik.
– Postarzałaś się – mówi, podnosząc dokumenty. Do kogo mogła skierować te słowa. Rozglądam się. Może do jednego z moich wcieleń chodzących po świecie, których – wiem o tym bez wątpliwości – żyje równocześnie wiele i wszystkie, o czym wiem od tej chwili, nienawidzą tak samo.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się nieśmiało. Nie czułam się zbyt pewnie. Nie wiedziałam, czy moje plecione z rzemieni buty nie będą za bardzo powszechne? Czy długa spódnica, do której sama przyszywałam przez pół nocy koraliki, pozwoli mi zaskarbić życzliwość najfajniejszych uczniów? Obawy, trzęsące się nogi i wystająca płyta chodnikowa odpruły koraliki, pocięły rzemienie.
Jeszcze chwytałam oddech, trzymając palcami ziemię jak sprinter przed biegiem, gdy kątem oka dostrzegłam, że ktoś podnosi z trawnika moje ubiegłoroczne świadectwo. Podziękowałam w myślach i znienawidziłam w tej samej chwili. Trudno lubić kogoś, kto był świadkiem upadku.
– Wstaniesz sama? – zapytała.
Potrząsnęłam głową, nie chciałam pomocy, ale po męsku zinterpretowała moje „tak” jako „nie” i rzuciła się mnie podtrzymać. Znienawidziłam ją jeszcze bardziej, bo trudno lubić tego, kto pomaga wbrew nam.
Tę samą nienawiść czytam w oczach pani, której moja koleżanka pomaga wysiąść z tramwaju. Która nastolatka zrywa się, gdy starszy człowiek wsiada do wagonu, która nastolatka wyskakuje z tramwaju na przystanku, by pomóc wysiąść starszej osobie o lasce, która nastolatka z równą łatwością potrafi zaskarbić sobie niewdzięczność człowieka, któremu udzieliła pomocy? Ma ciągle szesnaście lat, te same gęste brwi i rozpuszczone w nieładzie włosy jak wtedy, gdy zaczęłam ją nienawidzić. Nienawiść do niej swędzi mnie w każdej zmarszczce i fałdzie czterdziestolatki. Gdzie jest moje inne wcielenie, gdzie jestem szesnastoletnia ja? Rozglądam się. Tramwaj dojeżdża na mój przystanek.
Wysiadam. Robię test na nienawiść, upuszczam teczkę. Koleżanka wysiada za mną. Tym razem sama nie upadam. Szkoda mi eleganckich spodni, świeżo zrobionych paznokci. Ona bez skrupułów rzuca się na ziemię i zbiera papiery. Świadectwo pracy, jak wtedy, pofrunęło na trawnik.
– Postarzałaś się – mówi, podnosząc dokumenty. Do kogo mogła skierować te słowa. Rozglądam się. Może do jednego z moich wcieleń chodzących po świecie, których – wiem o tym bez wątpliwości – żyje równocześnie wiele i wszystkie, o czym wiem od tej chwili, nienawidzą tak samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz