poniedziałek, 27 października 2014

Ramki

Śniły mi się zdjęcia zbyt małe do ramek,
skurczone jak starzy ludzie.
Zdjęcia na starość się marszczą
i powoli wypadają z ramek.

Chwil, które mijają, nie da się
włożyć w ramki,
bo te chwile są coraz mniejsze,
z każdą mijającą chwilą.

Kirgizja, droga do Biszkeku z Ałmaty.
Widok ze stepu na łańcuch Tien-Szan.

piątek, 24 października 2014

Jajecznica we wspomnieniach. O powtarzalności.

O pamięć tu chodzi, ale także o powtarzalność jej przynależną. Szukam tej pamięci w jajecznicy, królowej poranków, smakiem nad smakami rozsławiającej kuchnie hotelowe, restauracyjne, pensjonatowe, a przede wszystkim kuchnie domowe.

Z boczkiem, z szynką, pomidorami, grzybami, niekiedy z musztardą, zwieńczona szczypiorkiem ma być według jednych mokra, według innych zaś porządnie przysmażona. Moja mama jajecznicę zawsze wysmażała. Skrobało się patelnię łyżeczką (bo tylko łyżeczką w moim rodzinnym domu jadało się jajecznicę) i o te wyskrobki toczyliśmy ostre walki.

Powtarzalność widać na obrazku z przeszłości. Zwykły dzień tygodnia, godzina 8.30 rano, moja mama stoi nad blatem kuchennym z maleńką patelnią w ręce, wyskrobuje w pośpiechu jajecznicę, bo za pół godziny zaczyna próbę, a jeszcze włosy trzeba ułożyć, jeszcze spakować instrument, przebiec dwa kilometry dzielące dom od filharmonii... Powtarzalność tego, co odbiera nam niepowtarzalność, tkwi w tym, że dziś to ja stałam pochylona nad blatem kuchennym, z innej patelenki wyskrobywałam jajecznicę. Jak moja mama.


Każdy z nas już żył wiele razy i żyjemy w różnych wcieleniach równocześnie, wielokrotnie. Pamiętamy nie tylko to, co sami przeżyliśmy, ale i to, co przeżyli nasi przodkowie. Kolorowe ciuchy i wyjątkowe cięcie zafarbowanych na błękitno włosów nie dodają nam niepowtarzalności. Nawet talent muzyczny czy aktorski nie są wyróżnikiem. Akceptujmy naszą powtarzalność, bo powtarzamy się; na przykład w jajecznicy. 

niedziela, 19 października 2014

W tej chwili nienawiść

Wszyscy żyliśmy już i każdy z nas może mieć nawet wiele wcieleń równocześnie. Potrafię sobie to wybrazić lepiej, gdy spotykam szkolną koleżankę w tramwaju. Ma zuchwałe szesnaście lat, jak w dniu, w którym spotkałyśmy się po raz pierwszy, pod szkołą. Potknęłam się na krzywych płytach chodnika, a ona pomogła mi pozbierać rozsypane papiery.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się nieśmiało. Nie czułam się zbyt pewnie. Nie wiedziałam, czy moje plecione z rzemieni buty nie będą za bardzo powszechne? Czy długa spódnica, do której sama przyszywałam przez pół nocy koraliki, pozwoli mi zaskarbić życzliwość najfajniejszych uczniów? Obawy, trzęsące się nogi i wystająca płyta chodnikowa odpruły koraliki, pocięły rzemienie.

Jeszcze chwytałam oddech, trzymając palcami ziemię jak sprinter przed biegiem, gdy kątem oka dostrzegłam, że ktoś podnosi z trawnika moje ubiegłoroczne świadectwo. Podziękowałam w myślach i znienawidziłam w tej samej chwili. Trudno lubić kogoś, kto był świadkiem upadku.
– Wstaniesz sama? – zapytała.
Potrząsnęłam głową, nie chciałam pomocy, ale po męsku zinterpretowała moje „tak” jako „nie” i rzuciła się mnie podtrzymać. Znienawidziłam ją jeszcze bardziej, bo trudno lubić tego, kto pomaga wbrew nam.

Tę samą nienawiść czytam w oczach pani, której moja koleżanka pomaga wysiąść z tramwaju. Która nastolatka zrywa się, gdy starszy człowiek wsiada do wagonu, która nastolatka wyskakuje z tramwaju na przystanku, by pomóc wysiąść starszej osobie o lasce, która nastolatka z równą łatwością potrafi zaskarbić sobie niewdzięczność człowieka, któremu udzieliła pomocy? Ma ciągle szesnaście lat, te same gęste brwi i rozpuszczone w nieładzie włosy jak wtedy, gdy zaczęłam ją nienawidzić. Nienawiść do niej swędzi mnie w każdej zmarszczce i fałdzie czterdziestolatki. Gdzie jest moje inne wcielenie, gdzie jestem szesnastoletnia ja? Rozglądam się. Tramwaj dojeżdża na mój przystanek.

Wysiadam. Robię test na nienawiść, upuszczam teczkę. Koleżanka wysiada za mną. Tym razem sama nie upadam. Szkoda mi eleganckich spodni, świeżo zrobionych paznokci. Ona bez skrupułów rzuca się na ziemię i zbiera papiery. Świadectwo pracy, jak wtedy, pofrunęło na trawnik.
– Postarzałaś się – mówi, podnosząc dokumenty. Do kogo mogła skierować te słowa. Rozglądam się. Może do jednego z moich wcieleń chodzących po świecie, których – wiem o tym bez wątpliwości – żyje równocześnie wiele i wszystkie, o czym wiem od tej chwili, nienawidzą tak samo.

czwartek, 16 października 2014

O słowach słów kilka


Słowa mnie słuchają.

Ustawione w szeregu lub rozrzucone bezładnie, są posłuszne. Nie układane w mozole jak puzzle, nie jakby sylabizowane, ale strzepnięte z palców, prosto na klawiaturę.

Słowami się czaruje. Można wszystko w nie oblec, a niekiedy przykryć słowami nic. Rzeczom dać słowami życie, a wydarzenia otoczyć legendą.

Cóż jest w nazwie – pytał Szekspir. Wszystko – odpowiem, bo co nazwane, to staje się.

Choć... czasem już sama nie wiem, czy to co mówię, istnieje, czy jest tym, co stwarzam. Dlatego nie zawsze wierzę własnym słowom.