W sieci przez 20 lat nauczyliśmy się być anonimowi. Staliśmy się awatarami i nickami. Prawdziwe życie zostawialiśmy za sobą. W wirtualu bankrut zamieniał się w rekina finansjery, a księgowa – w artystę. Budowaliśmy sobie drugie życie, a czasem nawet pierwsze – niektórzy nie odchodzili od komputerów po 20, 40, 60 godzin. Nie, nie grali. Czatowali, siedzieli na IRC-u, gadali na forach, udzielali się w usenecie. To internetowe życie było bardziej atrakcyjne i dawało większą satysfakcję niż codzienność. Szło pięknie. Do teraz.
Dowiadujemy się powoli, że w internecie nie można być anonimowym. Już kilka lat temu popularne portale ograniczyły możliwość komentowania wyłącznie po zalogowaniu, niekiedy logowaniu do Facebooka. Google uniemożliwia odrębne korzystanie ze swoich różnorodnych usług, kojarząc je na podstawie e-maila, którego się użyło przy tworzeniu konta, odbierając nam prostą decyzję, co chcemy firmować swoim nazwiskiem, a czego wolimy nie ujawniać. Google i Facebook nie tylko pozbawiają nas tak łatwo pozyskanej anonimowości, ale także sprowadzają realia świata prawdziwego do świata wirtualnego. To nas najbardziej denerwuje.
Łatwo nam przyszło bycie anonimowymi przez te lata. Otaczający nas świat nie jest nam przyjazny – nam, zwykłym użytkownikom świata. Teraz i sieć przestaje być nam przyjazna. Czas ujawnić podstawowe dane o sobie w sieci. Czy to jednak już ten moment, w którym zmuszeni jesteśmy przekazać pełnię danych o nas internetowym włodarzom?
Gdzie są internetowe Bieszczady, przytułek dla wszystkich poszukujących innej drogi? I gdzie jest ten świat pośredni?
Piszę, pytam, a jednocześnie w głowie mi brzęczy treść dziś przeczytanego artykułu o nastolatce, która usiłowała popełnić samobójstwo na skutek anonimowych podpuch z jednego z zapewniających anonimowość serwisów.
Dowiadujemy się powoli, że w internecie nie można być anonimowym. Już kilka lat temu popularne portale ograniczyły możliwość komentowania wyłącznie po zalogowaniu, niekiedy logowaniu do Facebooka. Google uniemożliwia odrębne korzystanie ze swoich różnorodnych usług, kojarząc je na podstawie e-maila, którego się użyło przy tworzeniu konta, odbierając nam prostą decyzję, co chcemy firmować swoim nazwiskiem, a czego wolimy nie ujawniać. Google i Facebook nie tylko pozbawiają nas tak łatwo pozyskanej anonimowości, ale także sprowadzają realia świata prawdziwego do świata wirtualnego. To nas najbardziej denerwuje.
Łatwo nam przyszło bycie anonimowymi przez te lata. Otaczający nas świat nie jest nam przyjazny – nam, zwykłym użytkownikom świata. Teraz i sieć przestaje być nam przyjazna. Czas ujawnić podstawowe dane o sobie w sieci. Czy to jednak już ten moment, w którym zmuszeni jesteśmy przekazać pełnię danych o nas internetowym włodarzom?
Gdzie są internetowe Bieszczady, przytułek dla wszystkich poszukujących innej drogi? I gdzie jest ten świat pośredni?
Piszę, pytam, a jednocześnie w głowie mi brzęczy treść dziś przeczytanego artykułu o nastolatce, która usiłowała popełnić samobójstwo na skutek anonimowych podpuch z jednego z zapewniających anonimowość serwisów.
2 komentarze:
Zawsze jest deepweb, TOR i to czego większość użyszkodników nie widzi
Właśnie: użyszkodnicy, czyli ZU. Robi się podziemie zatem.
Prześlij komentarz