sobota, 29 listopada 2008

praca

Postanowiłam pracę non-profit rozpocząć w najprzyjemniejszy sposób, mianowicie w wannie. Wprawdzie nie jestem fanatyczką kąpieli, ale akurat dziś potrzebowałam wygrzać się w wodzie, pocierać skórę pianką, usiąść na ziarenkach soli do kąpieli (jest fioletowa, pięknie wygląda pod wodą).

Usiadłam, popluskałam się i wzięłam pracę non-profit do rąk. Posiedziałam chwilę i mi się znudziło. Praca non-profit ma tę wadę, że się nie opłaca w krótkim okresie. Wczoraj, pracując na zysk, myślałam o tych kilku miłych rzeczach, które kupię sobie w styczniu; dziś, nie jestem w stanie wykrzesać z siebie entuzjazmu na myśl o długoterminowej korzyści, którą przyniesie mi praca non-profit. No po prostu nie mogę!

Konkluzja: praca non-profit jest wspaniała i tak powinno się pracować, ale motywację do pracy daje wymierny i spodziewany w krótkim okresie zysk. Przynajmniej tak to u mnie działa.

Przy okazji, muszę nadmienić, że kąpiel w wannie jest wg mnie przereklamowana. Szczególnie kąpiel z partnerem. To już w ogóle jest jakiś dramat. Za każdym razem, gdy słyszałam "wykąpmy się razem", ciarki przechodziły mi przez plecy i bynajmniej nie były to dreszcze rozkoszy. Toż to jest pełne obnażenie wszystkich wad, na dodatek wyolbrzymionych przez wodę (pod wodą kształty wydają się jeszcze bardziej obfite niż są w rzeczywistości). Widać wszystko jak na dłoni, czarodziejska pianka-woalka po chwili znika, zwłaszcza, gdy w wannie wiercą się dwie osoby a nie jedna. Wszystko widać... wszystko. Jeszcze do tego ciepła woda powoduje rozluźnienie, mięśnie brzucha nie chcą pracować jak powinny, za dobrze im się robi. Klęska i wstyd. A już nie wspomnę o tym, co się dzieje w łazience po takiej "rozkosznej" kąpieli... woda po kostki, jak po powodzi. W innym życiu pewnie polubię, w tym - jestem przeciw.

Brak komentarzy: