piątek, 20 marca 2015

Niecałkowite zaćmienie

Dopiero gdy zerwały się ptaki, dostrzegła, że zrobiło się wyraźnie ciemniej i chłodniej. Powietrze nabrało grafitowego koloru. Wzburzone dotąd fale uspokoiły się. Ogarnął ją niepokój. Co teraz będzie? Jak długo to potrwa? Rzuciła okiem na uśmiechniętą koleżankę, która cały czas z zadartą głową wpatrywała się w zasłonięte Księżycem Słońce, przysłaniając twarz kartką papieru z dziurką pośrodku. Na plaży stały tysiące ludzi w takiej samej pozycji.

Dopiero gdy wysiadłam z tramwaju, zauważyłam zainteresowanie tłumu zjawiskiem na niebie. W ostrzejszym powietrzu niż kilka chwil wcześniej, miasto i tak wyglądało jakby zasnuła je mgła. Smog nie przepuszczał żadnych innych myśli. W tramwaju ważniejszy był korek i powtarzane pytanie, przeciskające się od tyłu do przodu pojazdu „Dlaczego stoimy?”. Na ulicy zaś, zamiast osłaniać oczy, gapie osłaniali smartfony, przez których ekrany patrzyli na słońce.

– Mam kliszę rentgenowską, może skorzysta pani, by obejrzeć zaćmienie? Za moment będzie maksimum. – usłyszałam propozycję, z której się wymigałam. Nie dlatego, że nie chciałam oglądać zaćmienia przez czyjś kręgosłup czy złamany obojczyk. Chciałam być z zaćmieniem sam na sam, bo tak duże wywierało na mnie wrażenie.


Niecałkowite zaćmienie z 1999 roku przeżyłam w Brighton na plaży  i dzisiaj w Krakowie na ulicy. Na zdjęciu – resztka słońca z 1999 r. puszczona zajączkiem na spodnie koleżanki.

Brak komentarzy: