Rzadko kiedy jestem szczęśliwa. Szczęście zresztą mają zapewnić tabletki. Ze szkolnych lektur pamiętam, że szczęście przynosi spełnienie, ale tabletkami można co najwyżej się wypełnić.
Pan doktor przepisuje kolejne tabletki na szczęście, na sen, na bezsen i na bezsens, a tymczasem wystarczyłoby tylko zmienić światopogląd – sam tak powiedział, gdy spytałam, czy tabletki są konieczne.
Pan doktor powinien zabronić mi przeglądać fejsa i twittera, bo tylko frustruję się od nich bardziej niż jestem sfrustrowana. Powinien też spowodować całkowity zakaz sprzedaży czekolady w okolicznych sklepach. Dalej niż kilometr i tak nie zajdę (chyba że na kijkach, ale na kijki, przezornie, nie zabieram pieniędzy). Pan doktor mógłby także odegnać od moich drzwi panów, którzy w poniedziałek o siódmej rano upierają się, że będą mi właśnie teraz robić balkon, choć mieli najpierw zadzwonić i się umówić. A ja upieram się, że nie, nie będą. I się upieramy naprzeciw. Panowie komentują mój histeryczny sprzeciw, tymczasem ja kładę się na łóżku i wiem, że już więcej z niego nie wstanę. Wstaję. Obowiązek wykupienia recepty na kolorowe tabletki mnie podnosi.
Pan doktor twierdzi, że kolorowe tabletki spowodują u mnie erupcję radości, chęci do..., a kto wie, może nawet będę miała myśli samobójcze. Bo to, że nie mam myśli samobójczych, pan doktor interpretuje jako BRAK. Tak wpisał w kajeciku. Może powinnam więc jakoś zdobyć myśli samobójcze. Gdzie i po ile chodzą? Allegro, może bardziej międzynarodowo, eBay lub Amazon? Myśli samobójcze po angielsku, francusku, niemiecku i rosyjsku. Myśli samobójcze po łacinie. Myśli samobójcze w starożytnej grece. We wszystkich znanych mi językach, a jeśli się skupię, to także po włosku, czesku, słowacku, ukraińsku... znowu popadam w szczegóły, pan doktor powiedział: „Nie popadać w szczegóły!” TAK JEST!
Nawet kotu nie chciałam dawać karmy szczęścia, żeby go trochę otumanić i uszczęśliwić, gdy miał depresję. Sama w siebie teraz wpycham karmę szczęścia. Kotu depresja bez karmy szczęścia przeszła, ale hej!, kot nie siedzi na fejsie. Może pan doktor, zamiast przepisywać mi kolorowe jarmarki* i obiecywać niebo („czy pani ma myśli o śmierci?”**), powinien mi zablokować fejsa...?
Dokąd zmierzasz, świecie? Psycholog na widok łez u pacjenta podaje chusteczki. Psychiatra, dostrzegłszy łzy, notuje w kajeciku: „Płaczliwość”. Pan od balkonu krzyczy, że nie mam na drzwiach napisane, że jestem chora i nawet po mnie nie widać, że niby dobrze wyglądam. Mam sobie nogę złamać, by widać było, że coś mnie boli? Gdy boli noga, wszyscy współczują i rozumieją, gdy boli dusza, to wszyscy mają cię w dupie. Dusza czy dupa, jakaż to różnica.
Nie umiem nie pisać o tym, co mnie boli, ale nie umiałam o tym mówić. Pytam więc: co was boli, moi drodzy. Pytam teraz, to ważne, bo mnie nikt nie zapytał, co mnie naprawdę boli. Nie chcę wiedzieć. Chcę byście wy wiedzieli wcześniej.
* To nie pomyłka. Tabletki jak jarmarki, kolorowe, pełne obietnic.
** Czy chciałby pan o tym porozmawiać, cisnęło mi się na usta.