niedziela, 9 czerwca 2013

Papierowi bohaterowie („Norwegian Wood”)

Przebrnęłam przez pierwszą książkę osławionego Murakamiego Haruki. Poprzednie podejścia doprowadzały mnie do dwudziestej, góra trzydziestej strony i odłożenia każdej z pozycji. Tym razem słuchałam „Norwegian Wood” – częściowo w czasie jazdy na rowerze stacjonarnym, częściowo w samolocie – i może dlatego je skończyłam (choć, przyznaję, ostatnie dwa rozdziały odsłuchałam po półrocznej przerwie...).

Mam kilka wrażeń, które nie zmieściły się w jednozdaniowej recenzji. Przede wszystkim prawdy objawione głoszone przez Murakamiego są – jak dla mnie – tylko jeden stopień wyżej postawione niż prawdy Coelho. Niewątpliwie zostały lepiej napisane, niemniej jednak to chwilami zlepek banałów. Rozumiem, że dla zamkniętych w sobie, zakleszczonych w normach obyczajowych Japończyków ta książka musiała stać się odkryciem, nowym „objawieniem”, poradnikiem, jak radzić sobie z życiem lub, raczej, co zrobić, by nie zacząć sobie nie radzić z życiem, jak bohaterowie Murakamiego.

Bohaterowie Murakamiego zaś są papierowi, żyją w nieprawdziwych, papierowych problemach, poruszają się między tym, co trzeba tradycyjnie a tym, co trzeba, by być nowoczesnym człowiekiem. Nie wychylają się, a jeśli zaczynają odczuwać brak związku z rzeczywistością, to z niej rezygnują, popełniając samobójstwo. Nie są dla mnie wiarygodni, mają trzewia z papieru. Przychodzi mi na myśl porównanie z pisarstwem Orhana Pamuka, gdzie młodzi, dorastający, mają prawdziwsze problemy i zbudowani są z ciała i mięśni opinających kościec.

Zastanawiam się nad fenomenem tej książki. Kto może mi to wyjaśnić, bo najpewniej jest tak, że czegoś nie zrozumiałam.

Szkoda mi piosenki Beatlesów; Norwegian Wood należy do moich najulubieńszych.




Brak komentarzy: