sobota, 2 stycznia 2010

Katastrofa?

Dziś kolejny dzień roku, kolejna katastrofa. Nie, jeszcze nie było żadnej w 2010; wpisuje się w cały „system” katastrof.

Dysk. Był. Hoho, niedużo poszło, 80 giga, tyle że tam znalazły się ostatki z tego dysku, który spalił się rok temu. Na tamtym było więcej – nie tylko giga, ale i znaczenia. Tam były zdjęcia. Ślubne, z różnych wyjazdów, z wakacji we Francji i z wyjazdu na Hel. Te zdjęcia, na których byłam zawsze ponura.

Fotografii nie uratowałam, już ich nigdy nie będzie. Tylko wspomnienie czerwonego beretu zostanie nad smutną twarzą. Tym razem poszły jakieś resztki muzyki. Nie ma się właściwie nad czym zastanawiać.

Może jedynie to, że dyski ciągle się psują? Że upadek dysku jest przyczyną do tego, by pod nosem powiedzieć „koniec”?

Och, do czego awaria dysku zmusza. na przykład do tego, by znowu nieoczekiwanie, nieopanowanie, nieopamiętanie szlochać, przyciskając głowę do ściany? Po co? Głowę i ścianę zderzać? By poczuć. Bo przecież normalnie siedząc, stojąc, nie czuje się nic. Pustka przed sobą. A tak, jest przynajmniej ściana. Czyli – ograniczenie inaczej nieograniczonego horyzontu.

Ściana i dysk. Czym są ze sobą związane.

Rozpaczą.

Brak komentarzy: