Z profilu nie było tego widać wyraźnie, ale oczy mamy stawały się coraz bardziej skośne.
– Dzisiaj podróżujemy do Japonii! – wykrzyknęła radośnie, wyciągając z kredensu niewielkie miseczki z białej porcelany. Nigdy wcześniej ich w domu nie widziałam, a patrząc na nie z daleka, wydawało mi się, że są popękane. Gdy postawiła przede mną jedną z nich, ze świeżo zaparzoną, jeszcze dymiącą herbatą, dostrzegłam, że drobne żyłki to wzór układający się w kwiaty wiśni, jaśminu, lilie wodne. Zamachałam lekko ręką, odganiając gorące powietrze – zapachniały, aż zakręciło mi się w głowie.
– Yunnan? – zapytałam po chwili. Mama kiwnęła głową w odpowiedzi, a na jej głowie zakwitł japoński kok podtrzymywany pałeczkami do sushi. Czekałam jeszcze moment, by zmieniła znoszony szlafrok na jedwabne kimono. Wczoraj zastałam ją w kuchni w szarawarach. Piła herbatę z miętą ze szklanki o zachęcającym wcięciu i krągłych kształtach. Mama, która całe życie rozpaczała, że nie ma wcięcia w pasie, w szarawarach upodobniła się do tureckich szklanek, wykonywanych na wzór haremowych tancerek o szerokich biodrach i wąskich taliach. Jutro spodziewałam się tykwy, z której będzie popijać yerbę, szeleszcząc spódniczką z liści palmy.
Drobiąc stopami, przeszła do starej kuchenki gazowej. Wskazała na stojący na niej garnek. Westchnęła.
– Odgrzejesz sobie wieczorem pierogi.
Też westchnęłam. Wolałabym wieczór spędzić z mamą w Hawanie, w pośpiechu rolując na udach cygara.
Nachylałam twarz nad garnkiem, gotując wodę na pierogi. Obok kuchenki stanęła babcia.
– Niech sobie nie robi parówki na noc, będzie źle spała.
W jej głosie usłyszałam uśmiech, uśmiech o kształcie pieroga, z krawędziami ust starannie oklepanymi palcami. Też się uśmiechnęłam do pierogowej babci. Ona zaś zakręciła zapaską haftowaną w czerwone krzyżyki i zanuciła lekko zaciągającą melodię.
Noc spędziłam gdzieś pod kołem polarnym. Z gęsto tkanej siatki zanurzonej w przerębli łowiłam mrożone pierogi, które później jeden po drugim wrzucałam do gara. Zetknąwszy się z wrzątkiem, nabierały koralowej barwy, wyrastały im szczypce i zamieniały się w raki. Szłam do tyłu, wczoraj Japonia, przedwczoraj Turcja, tydzień temu rześkie przebudzenie w Brazylii. Wstałam, ociężałym krokiem weszłam w dzień.
W kuchni mama, bosa, unosiła się nad skorupami filiżanek, czarek, czajniczków, szklanek, nad wygiętymi sitkami i zaparzaczami. W moją stronę skierowała smutny uśmiech, wyciągając zarazem ręce.
– Trzęsienie ziemi nocą – pokiwała głową – babci już nie ma. Masz plan podróży na każdy dzień, nie zapomnij przekazać historii – wskazała na mój brzuch i zniknęła.
Schyliłam się z trudem. Przyjrzałam się z bliska mapie, po której tak wiele podróżowałam. Kawałek po kawałku zbierałam, składając ze skorup trójwymiarowe puzzle o kształcie kuli ziemskiej.
– Tu Hawana, tu Bakczysaraj, a Nowa Zelandia po drugiej stronie – mruczałam do siebie – a kula ziemska rosła i rosła. Weszłam do niej, a po chwili pochłonęła najpierw kuchnię, potem mieszkanie, wreszcie całą kamienicę. Znalazłam się w brzuchu ziemi.
– Mamo, jakże mam podróżować, jeśli to ziemia zamknęła mnie w sobie?
Ale mama nie odpowiadała, byłam po raz pierwszy sama, byłam w brzuchu ziemi, a w moim brzuchu rosło życie. Nie rozumiałam wtedy jeszcze, że prawdziwą podróż odbywa się do wnętrza.
– Dzisiaj podróżujemy do Japonii! – wykrzyknęła radośnie, wyciągając z kredensu niewielkie miseczki z białej porcelany. Nigdy wcześniej ich w domu nie widziałam, a patrząc na nie z daleka, wydawało mi się, że są popękane. Gdy postawiła przede mną jedną z nich, ze świeżo zaparzoną, jeszcze dymiącą herbatą, dostrzegłam, że drobne żyłki to wzór układający się w kwiaty wiśni, jaśminu, lilie wodne. Zamachałam lekko ręką, odganiając gorące powietrze – zapachniały, aż zakręciło mi się w głowie.
– Yunnan? – zapytałam po chwili. Mama kiwnęła głową w odpowiedzi, a na jej głowie zakwitł japoński kok podtrzymywany pałeczkami do sushi. Czekałam jeszcze moment, by zmieniła znoszony szlafrok na jedwabne kimono. Wczoraj zastałam ją w kuchni w szarawarach. Piła herbatę z miętą ze szklanki o zachęcającym wcięciu i krągłych kształtach. Mama, która całe życie rozpaczała, że nie ma wcięcia w pasie, w szarawarach upodobniła się do tureckich szklanek, wykonywanych na wzór haremowych tancerek o szerokich biodrach i wąskich taliach. Jutro spodziewałam się tykwy, z której będzie popijać yerbę, szeleszcząc spódniczką z liści palmy.
Drobiąc stopami, przeszła do starej kuchenki gazowej. Wskazała na stojący na niej garnek. Westchnęła.
– Odgrzejesz sobie wieczorem pierogi.
Też westchnęłam. Wolałabym wieczór spędzić z mamą w Hawanie, w pośpiechu rolując na udach cygara.
Nachylałam twarz nad garnkiem, gotując wodę na pierogi. Obok kuchenki stanęła babcia.
– Niech sobie nie robi parówki na noc, będzie źle spała.
W jej głosie usłyszałam uśmiech, uśmiech o kształcie pieroga, z krawędziami ust starannie oklepanymi palcami. Też się uśmiechnęłam do pierogowej babci. Ona zaś zakręciła zapaską haftowaną w czerwone krzyżyki i zanuciła lekko zaciągającą melodię.
Noc spędziłam gdzieś pod kołem polarnym. Z gęsto tkanej siatki zanurzonej w przerębli łowiłam mrożone pierogi, które później jeden po drugim wrzucałam do gara. Zetknąwszy się z wrzątkiem, nabierały koralowej barwy, wyrastały im szczypce i zamieniały się w raki. Szłam do tyłu, wczoraj Japonia, przedwczoraj Turcja, tydzień temu rześkie przebudzenie w Brazylii. Wstałam, ociężałym krokiem weszłam w dzień.
W kuchni mama, bosa, unosiła się nad skorupami filiżanek, czarek, czajniczków, szklanek, nad wygiętymi sitkami i zaparzaczami. W moją stronę skierowała smutny uśmiech, wyciągając zarazem ręce.
– Trzęsienie ziemi nocą – pokiwała głową – babci już nie ma. Masz plan podróży na każdy dzień, nie zapomnij przekazać historii – wskazała na mój brzuch i zniknęła.
Schyliłam się z trudem. Przyjrzałam się z bliska mapie, po której tak wiele podróżowałam. Kawałek po kawałku zbierałam, składając ze skorup trójwymiarowe puzzle o kształcie kuli ziemskiej.
– Tu Hawana, tu Bakczysaraj, a Nowa Zelandia po drugiej stronie – mruczałam do siebie – a kula ziemska rosła i rosła. Weszłam do niej, a po chwili pochłonęła najpierw kuchnię, potem mieszkanie, wreszcie całą kamienicę. Znalazłam się w brzuchu ziemi.
– Mamo, jakże mam podróżować, jeśli to ziemia zamknęła mnie w sobie?
Ale mama nie odpowiadała, byłam po raz pierwszy sama, byłam w brzuchu ziemi, a w moim brzuchu rosło życie. Nie rozumiałam wtedy jeszcze, że prawdziwą podróż odbywa się do wnętrza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz