Czytam, że w sierpniu ukażą się wspomnienia Leona Leysona, najmłodszego z Żydów uratowanych przez Oskara Schindlera – a już porównuje się je do pamiętników Anny Frank.
Miałam okazję poznać go osobiście przy otwarciu muzeum w fabryce Schindlera w Krakowie. Kierowałam tym otwarciem i wielkim zaszczytem – największym, jaki mógł mnie spotkać – było organizowanie przyjazdu Ocalonych przez Schindlera do Krakowa. Leon Leyson przyjechał z żoną. Sprawiał wrażenie niezwykle kruchego człowieka. Jednak gdy zaczynał snuć opowieści – najrozmaitsze – patrzyłam na niego, jak na szkolnego kolegę, spotkanego po kilku latach utraconego kontaktu. Dobrze zapamiętałam jego przenikliwe, szalenie dobre oczy. To cecha wspólna wszystkich Ocalonych przez Schindlera, których spotkałam: dobro w oczach; w niektórych jeszcze figlarne błyski i chęć żartowania.
Będę starała się przeczytać książkę pana Leona. Nie potrafię jednak uwierzyć, że jego wspomnienia mogą przypominać dzienniki Anny Frank. Jej zapiski powstawały na bieżąco, gdy była dzieckiem; on spisuje post factum, od wydarzeń z czasów wojny dzieli go niemal 70 lat i sto udzielonych na ten temat wywiadów. Nie odbieram mu autentyczności (choć u jednego z Ocalonych, swoistej „Gwiazdy” Schindlera, widziałam już zautomatyzowanie opowieści – nie odpowiadał na pytania, lecz skandował wyuczony tekst Ocalonego), lecz podchodzę ostrożnie, zarazem z dużą nadzieją.
Miałam okazję poznać go osobiście przy otwarciu muzeum w fabryce Schindlera w Krakowie. Kierowałam tym otwarciem i wielkim zaszczytem – największym, jaki mógł mnie spotkać – było organizowanie przyjazdu Ocalonych przez Schindlera do Krakowa. Leon Leyson przyjechał z żoną. Sprawiał wrażenie niezwykle kruchego człowieka. Jednak gdy zaczynał snuć opowieści – najrozmaitsze – patrzyłam na niego, jak na szkolnego kolegę, spotkanego po kilku latach utraconego kontaktu. Dobrze zapamiętałam jego przenikliwe, szalenie dobre oczy. To cecha wspólna wszystkich Ocalonych przez Schindlera, których spotkałam: dobro w oczach; w niektórych jeszcze figlarne błyski i chęć żartowania.
Będę starała się przeczytać książkę pana Leona. Nie potrafię jednak uwierzyć, że jego wspomnienia mogą przypominać dzienniki Anny Frank. Jej zapiski powstawały na bieżąco, gdy była dzieckiem; on spisuje post factum, od wydarzeń z czasów wojny dzieli go niemal 70 lat i sto udzielonych na ten temat wywiadów. Nie odbieram mu autentyczności (choć u jednego z Ocalonych, swoistej „Gwiazdy” Schindlera, widziałam już zautomatyzowanie opowieści – nie odpowiadał na pytania, lecz skandował wyuczony tekst Ocalonego), lecz podchodzę ostrożnie, zarazem z dużą nadzieją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz