piątek, 31 maja 2013

„Kwartet życia”

Jakże osobisty dla mnie film i jak przepiękny. Dotykający tak wielu spraw, które mnie dotykają – choroba muzyka, który chciałby grać dalej, lecz przez ciało szwankujące nie może, dziecko muzyka (tu nawet gorzej, muzyków), czujące się odrzucone i porzucone, dynamika małej grupy, w której wszyscy są tak ściśle powiązani, że nie mogą ze sobą żyć, ale i bez siebie nie są w stanie żyć. Miłość, która psuje i spaja wszystko. Ambicje, rywalizacja, gra i manipulacja. Muzyka jest jednak nadrzędna, o czym przypomina odchodzący wiolonczelista, muzyka dla was nic nie znaczy – krzyczy.
Jak grać, by zagrać na czyjejś duszy – oto prawdziwe pytanie tego filmu – i kiedy przestać?



Piękny, krótki tekst na temat tych kwartetów, bo przecież nie tylko o cis-moll op. 131 tu chodzi. 

Brak komentarzy: