czwartek, 6 grudnia 2012

Wieczory i świty

Nadszedł czas najkrótszych dni. Zmrok zapada niespodziewanie, nie skrada się jak zmrok letni i nie nadchodzi w dwu postaciach: najpierw chłodu, potem ciemności, jak zmrok wiosenny. I nie jest tak długi, jak szalik zrobiony przez babcię na drutach, jak zmrok jesienny. Zimowy zmrok, zmrok najkrótszych dni roku, jest codziennie niespodzianką.
Gdy już przyjdzie, miasto wygląda jakby ubrało się na przyjęcie sylwestrowe: kolorowo, świetliście, nawet jaskrawo. Z trudem szukam tego prawdziwego, zimowego zmroku, biorąc za niego każdy metr kwadratowy nie przystrojony lampkami i bombkami. Nie każda ciemność jest zmrokiem.
Krótkie dni to także późne świty, takie, na które wstać może nawet ten, kto późno wstaje. Świty krótkich dni też są krótsze niż świty dni długich i wystarczy spędzić parę minut patrząc, jak wysoko nad horyzontem pojawia się jasność.


Lubię zimowe świty i lubię zimowe wieczory. Świat płonie. 

Brak komentarzy: