Cel. Czasem nie widzę celu. W tym filmie na przykład. Pokazać niebezpieczne związki między ludźmi? Przypomnieć zapomnianych (vide Sabina Spielrein, lepiej znana jako „Ina S.”, pacjentka, nie jedna z pierwszych dam psychoanalizy)? Relacje lepiej uchwycone są w „Niebezpiecznych związkach”, a o Sabinie Spielrein pojawiają się książki, filmy dokumentalne itd. Po co więc?
Może dla tych długich ujęć, kolorystycznie fascynujących (brzoskwiniowa Emma Jung wychodząca na brzoskwiniowy korytarz), minimalistycznych kadrów, szlachetnego filmowania skontrastowanego z nagromadzeniem detali, bibelotów itp., świadczących o tym, w jakiej epoce jesteśmy? Pięknego połączenia treści=słowa z obrazem (Zygmunt Freud rozmyślający, na głos dywagujący o trudnych stosunkach z Gustavem Jungiem, wychodzący z labiryntu parkowego).
Najpiękniejsze jednak te zdjęcia, najczęściej dwójki ludzi, z rozmytymi rogami, z ostrością na oboje. Wspaniały pomysł: film, który opowiada o trójkącie uzależnień, rozgrywanym w parach, we wszystkich konfiguracjach i na wszelkich płaszczyznach (prywatnej vs zawodowej, realnej vs listownej).
Keira Knightley jest, jednakowoż, fatalną aktorką. Nie przekonywała w scenach szału, nie angażowała emocjonalnie, zabrakło dramatu, została komicznie wysuwana szczęka i drżąca dolna warga, opatrzone standardową miną: „cierpię, patrzcie”.
Nie dotarł do mnie również Michael Fassbender, w którym nie dostrzegłam rozdarcia – zostało mi zakomunikowane z ekranu. Viggo Mortensen, natomiast, jako Zygmunt Freud, okazał się stary... Stary i najmądrzejszy. Dobry.
Może dla tych długich ujęć, kolorystycznie fascynujących (brzoskwiniowa Emma Jung wychodząca na brzoskwiniowy korytarz), minimalistycznych kadrów, szlachetnego filmowania skontrastowanego z nagromadzeniem detali, bibelotów itp., świadczących o tym, w jakiej epoce jesteśmy? Pięknego połączenia treści=słowa z obrazem (Zygmunt Freud rozmyślający, na głos dywagujący o trudnych stosunkach z Gustavem Jungiem, wychodzący z labiryntu parkowego).
Najpiękniejsze jednak te zdjęcia, najczęściej dwójki ludzi, z rozmytymi rogami, z ostrością na oboje. Wspaniały pomysł: film, który opowiada o trójkącie uzależnień, rozgrywanym w parach, we wszystkich konfiguracjach i na wszelkich płaszczyznach (prywatnej vs zawodowej, realnej vs listownej).
Keira Knightley jest, jednakowoż, fatalną aktorką. Nie przekonywała w scenach szału, nie angażowała emocjonalnie, zabrakło dramatu, została komicznie wysuwana szczęka i drżąca dolna warga, opatrzone standardową miną: „cierpię, patrzcie”.
Nie dotarł do mnie również Michael Fassbender, w którym nie dostrzegłam rozdarcia – zostało mi zakomunikowane z ekranu. Viggo Mortensen, natomiast, jako Zygmunt Freud, okazał się stary... Stary i najmądrzejszy. Dobry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz