środa, 8 lutego 2012

Żarówki i chlebek pszenny

Niby śpiąca jestem, niby do pracy zasiadam, a jednak, drobna historia z wczoraj nie daje mi spokoju, wciska się na klawiaturę...

Stoję przy kasie w spożywczym sklepie samoobsługowym. Sprzedawczyni nie widać, grzebie pod ladą, obok mnie stoi jakaś dziwna pani – od razu pomyślałam, że dziwna – i nagle zadaje pytanie:
– A żarówek nie macie? – sprzedawczyni wyłania się spod lady.
– No mówię pani, nie mamy.
– A gdzie kupię?
– Nie wiem, proszę pochodzić, popytać, naprzeciwko był sklep elektryczny. – Sprzedawczyni jest miła, myślę, że aż za miła. Mój cukier i serek Mocarz czekają na skasowanie, a ja chcę być już w domu.
– A żarówek nie macie? – pyta dziwna pani raz jeszcze.
– Mówiłam pani, nie mamy, mamy ostatnią, myślałam, że mamy więcej.
Uff, skasowała mój cukier. Jestem krok bliżej domu.
– A w kiosku „Ruchu” kupię żarówki? – dziwna pani nie ustępuje.
– Nie wiem, musi pani iść, zapytać. – za miła sprzedawczyni. O tej porze, dodaję w myślach, już po siódmej i po całym dniu padam na twarz.
– To ja sobie pochodzę po sklepie, obejrzę, co macie – komunikuje dziwna pani – A koszyki, gdzie są? – sprzedawczyni miała mojego Mocarza w rękach, ale go odłożyła, zatrzymana przez dziwną panią, ożeszją!
– Tam, przy wejściu są koszyki.
– O, nie zauważyłam. – cieszy się dziwna pani, bierze koszyczek i staje tuż obok mnie. Mocarz kamienieje w rękach sprzedawczyni, a dziwna pani mówi dalej – Może najpierw zapytam – oby nie o żarówki, budzi się we mnie krzyk ofiary drapieżnika, a sklep zamienia się w afrykańską sawannę – zapytam, czy macie zwykły pszenny chlebuś, ale taki, wie pani, zwykły pszenny. – Skamieniały Mocarz rozpada się na okruchy, jakby z pszennego chlebusia wydłubane – pszenny – powtarza dziwna pani trzeci raz. Sprzedawczyni zastanawia się, podnosi rękę do twarzy, poprawia kosmyki włosów i odkłada ciągle nieskasowanego Mocarza na ladę. Nerwowo stukam kartą płatniczą o blat, karta zaraz zamieni się w nóż, a ja w asasyna. Dystans do domu wydłuża się, dom leży obecnie gdzieś w okolicach Palermo na Sycylii.
– Nie wiem – odpowiada sprzedawczyni, stając się moją boginią, moją taksówką do domu.
– No wie pani, pszenny – precyzuje dziwna pani.
– Pszenny? Tam leży – rezolutnie łapie się w sytuacji sprzedawczyni – przynajmniej dwa dni temu tam leżał, ale mnie nie było w pracy, powinien jeszcze być.
I która pani była dziwna?

Brak komentarzy: