Na święta planuję, że zrobię to i tamto, jeszcze coś, co w kącie czeka na swój moment, na wolny czas w święta, a może jeszcze zmieści się pomoc komuś i nadgonienie w zapomnianych mailach, i poczytam też – przecież tyle czasu jest w święta i tyle spokoju!
Na święta kiedyś tata przynosił do domu wszystkie świąteczne wydania gazet i tygodników. Pochłaniałam każdy najdrobniejszy tekst w każdym z wydań, bez względu na opcję polityczną. Ale, ale, ale przecież kiedyś nie było „opcji politycznych”! Kiedyś byliśmy zjednoczeni w jednej wielkiej opcji, a ta opcja nazywała się... (nie, nie napiszę, bo to duże słowo). A może tylko mnie się tak wydawało?
Tak samo wydawało mi się kiedyś, że rodzina jest jedna, tymczasem on nie rozmawia z nim, ona ma regularnie powracające fochy i nie wiadomo, czy w tym roku zadzwoni z życzeniami, a jeśli się do niej wpadnie bez zapowiedzi, to foch zwykły przerodzi się w focha generalnego, tamci zmienili numer telefonu, bo znowu ktoś ich na starym ścigał, jak do nich zadzwonić, a kartki? A kto jeszcze kartki wysyła?
Dzisiaj kartki są równie cenne, podobno, jak prawdziwi kolędnicy. Nie urzędowi, na gminnym etacie, ale tacy, co z własnoręcznie wykonaną szopką chodzą od drzwi do drzwi i śpiewają, że przybieżeli. Zaglądam do kartek: nadruk i pod nim koślawy podpis. „Od kogo ta cenna kartka” – pytam? „Nie wiem” – słyszę, ale widzę, że cenna, znaczek „gabaryt A”. Cenna jak dwa złote, mirra i kadzidło.
Cenimy dziś inne rzeczy niż kiedyś, czytamy inne gazety niż dawniej, słuchamy, jak śpiewają inni, zamiast śpiewać samemu. Inne podarunki życzylibyśmy sobie otrzymać od magów: czas i święty spokój, by ten czas spożytkować tak, jak się zaplanowało. Czas, by napisać wszystkie kartki, e-kartki, zadzwonić do wszystkich i odwiedzić tych, do których zadzwonić jest zbyt trudno. Czas przesilenia zimowego, najkrótsze dni roku.
Na święta kiedyś tata przynosił do domu wszystkie świąteczne wydania gazet i tygodników. Pochłaniałam każdy najdrobniejszy tekst w każdym z wydań, bez względu na opcję polityczną. Ale, ale, ale przecież kiedyś nie było „opcji politycznych”! Kiedyś byliśmy zjednoczeni w jednej wielkiej opcji, a ta opcja nazywała się... (nie, nie napiszę, bo to duże słowo). A może tylko mnie się tak wydawało?
Tak samo wydawało mi się kiedyś, że rodzina jest jedna, tymczasem on nie rozmawia z nim, ona ma regularnie powracające fochy i nie wiadomo, czy w tym roku zadzwoni z życzeniami, a jeśli się do niej wpadnie bez zapowiedzi, to foch zwykły przerodzi się w focha generalnego, tamci zmienili numer telefonu, bo znowu ktoś ich na starym ścigał, jak do nich zadzwonić, a kartki? A kto jeszcze kartki wysyła?
Dzisiaj kartki są równie cenne, podobno, jak prawdziwi kolędnicy. Nie urzędowi, na gminnym etacie, ale tacy, co z własnoręcznie wykonaną szopką chodzą od drzwi do drzwi i śpiewają, że przybieżeli. Zaglądam do kartek: nadruk i pod nim koślawy podpis. „Od kogo ta cenna kartka” – pytam? „Nie wiem” – słyszę, ale widzę, że cenna, znaczek „gabaryt A”. Cenna jak dwa złote, mirra i kadzidło.
Cenimy dziś inne rzeczy niż kiedyś, czytamy inne gazety niż dawniej, słuchamy, jak śpiewają inni, zamiast śpiewać samemu. Inne podarunki życzylibyśmy sobie otrzymać od magów: czas i święty spokój, by ten czas spożytkować tak, jak się zaplanowało. Czas, by napisać wszystkie kartki, e-kartki, zadzwonić do wszystkich i odwiedzić tych, do których zadzwonić jest zbyt trudno. Czas przesilenia zimowego, najkrótsze dni roku.