Tego samego dnia, prawie trzydzieści lat temu, żegnała się z przyjaciółmi na Rynku. Najkrótszy dzień roku dawno temu się skończył, panował wieczny wieczór. Kierowała się na Dworzec Główny, towarzyszyła jej ostatnia z przyjaciółek. Szły z trudem: w południe, w marnym grudniowym słońcu, padał deszcz. Wieczorem wszystko, co napadało, zamarzło. Ulica Floriańska od początku do końca, od kościoła Mariackiego do Bramy Floriańskiej, była skuta lodem. Ślizgały się, chichocząc, piszcząc i krzycząc z radości. Na ulicy, poza nimi, nie było nikogo, wyjątkowy wieczór w Krakowie. Rozkładała ręce szeroko, jakby chciała objąć nimi coraz bliższą Bramę Floriańską. Przyjaciółka ślizgała się nieco ostrożniej. Obydwie były delikatnie oświetlane przez latarnie, blask rzucany przez nie na zamarzniętą taflę ulicy dodawał nastroju.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz