Niewyobrażalnie dużo pieniędzy. Niewyobrażalne dzieło sztuki. Warte jest tyle, dlatego że jest tyle warte? Czy warte jest tyle, bo tyle się za nie chce zapłacić? "Dramatic bidding battle" - czytamy w artykule na temat aukcji. Wygrał uczestnik telefoniczny, czyli nie odbyły się zapasy aukcyjne na sali.
Zaryzykuję: tego rodzaju dzieło sztuki jest albo kupowane dlatego, że to sztuka (ciągle) współczesna i jej wartość nadal rośnie, albo też dlatego, że nikt w zasadzie nie rozumie tego obrazu, a jednocześnie dostrzega w nim piękno wyższe. Nie potrzebuje rozumieć symboliki, znać sensu, widzi tylko dziecięce niemal bazgroły. Ogarnia go sentyment, liczy kasę i... licytuje.
Szczęśliwi, którzy mogą takie "bazgroły" powiesić sobie nad łóżkiem. Niewyobrażalne dzieło sztuki w sypialni, gabinecie czy innym, równie prywatnym miejscu, gdzie, za przeproszeniem, można się intymnie nim jarać. Trudno wyobrazić je sobie w takim kontekście. Dzieło sztuki należy do sfery publicznej. Muzeum.
Czy prywatny gabinet jest muzeum? Czy przestrzeń miejska jest muzeum? Gdzie jeszcze mamy do czynienia z dziełem sztuki i z muzeum? Jak zawsze, wszędzie, gdzie piszę, w końcu, nieuchronnie, dochodzę, czasem człapiąc, czasem skacząc, do muzeum...
PS Polecam obejrzenie zdjęcia z aukcji w większym rozmiarze. Jego niezwykłe piękno polega na połączeniu skrytych w szarości asystentów galerii z intensywnym błękitem obrazu Joana Miró. Uśmiech na twarzach asystentów - jestem przekonana o tym - wywołał obraz tego artysty. Czy da się patrzeć na jego dzieła, nie uśmiechając się? Choćby wtedy, gdy się trzyma w rękach prawie 37 mln USD?
PS2 Mogłabym przyjąć słowa Miró jako mój prywatny manifest życiowy: "Tym, czego nie zamierzam dłużej akceptować, jest mierne życie skromnego małego dżentelmena" (za Wikipedią).
Zaryzykuję: tego rodzaju dzieło sztuki jest albo kupowane dlatego, że to sztuka (ciągle) współczesna i jej wartość nadal rośnie, albo też dlatego, że nikt w zasadzie nie rozumie tego obrazu, a jednocześnie dostrzega w nim piękno wyższe. Nie potrzebuje rozumieć symboliki, znać sensu, widzi tylko dziecięce niemal bazgroły. Ogarnia go sentyment, liczy kasę i... licytuje.
Szczęśliwi, którzy mogą takie "bazgroły" powiesić sobie nad łóżkiem. Niewyobrażalne dzieło sztuki w sypialni, gabinecie czy innym, równie prywatnym miejscu, gdzie, za przeproszeniem, można się intymnie nim jarać. Trudno wyobrazić je sobie w takim kontekście. Dzieło sztuki należy do sfery publicznej. Muzeum.
Czy prywatny gabinet jest muzeum? Czy przestrzeń miejska jest muzeum? Gdzie jeszcze mamy do czynienia z dziełem sztuki i z muzeum? Jak zawsze, wszędzie, gdzie piszę, w końcu, nieuchronnie, dochodzę, czasem człapiąc, czasem skacząc, do muzeum...
PS Polecam obejrzenie zdjęcia z aukcji w większym rozmiarze. Jego niezwykłe piękno polega na połączeniu skrytych w szarości asystentów galerii z intensywnym błękitem obrazu Joana Miró. Uśmiech na twarzach asystentów - jestem przekonana o tym - wywołał obraz tego artysty. Czy da się patrzeć na jego dzieła, nie uśmiechając się? Choćby wtedy, gdy się trzyma w rękach prawie 37 mln USD?
PS2 Mogłabym przyjąć słowa Miró jako mój prywatny manifest życiowy: "Tym, czego nie zamierzam dłużej akceptować, jest mierne życie skromnego małego dżentelmena" (za Wikipedią).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz