czwartek, 16 maja 2024

Podskórnie

Znacie to uczucie... 

Budzi cię w nocy nieznośne swędzenie, tam, poniżej pięty na stopie, na podeszwie ściślej mówiąc, tam, gdzie nie da się skutecznie podrapać. Budzi cię, swędzi i już nie zaśniesz, bo swędzi. 

A przecież masz już ponad 40 lat, ba!, prawie 50 i boli biodro, boli kręgosłup szyjny, jeśli zaśniesz bez wałka pod głową, boli kolano, bo balety były, boli brzuch, bo ogórka kiszonego się zjadło trzy tygodnie temu.  

Ale nie. Czujesz tylko to swędzenie na podeszwie. Co gorsza, wiesz, że to swędzenie to tylko metafora i swędzi coś zupełnie innego. Ani w podeszwę, ani w „to” nie możesz się podrapać.

Drapiesz gdzie indziej, drapiesz kostkę, trzesz stopą o stopę i nic. 

I nie zaśniesz. 


czwartek, 28 września 2023

Wujka nie ma, a kod jest

 – Takie to proste do zapamiętania: 4x4 i wynik x4 – cieszył się wujek, zapytany, czy pamięta kod do domofonu. Wspominałam o tym na jego pogrzebie, jego dzieciom, które śmiały się (lubimy ten cmentarny śmiech, czyż nie?), rozbawione. 

– Taki właśnie ojciec był, taki był... – machała głową córka wujka, a jej brat przestępował z nogi na nogę (bo tak zwykle robił, przestępował z nogi na nogę; to chyba cecha rodzinna, obok dużych nosów), jakby pokazując, że ojciec naprawdę taki był. 

To przestępowanie z nogi na nogę, te duże nosy, to nic wobec liczenia. Po tej stronie rodziny zagadki matematyczne liczą się w głowie, gry liczbowe mnożą się przy stołach imieninowych. A ja nadal, dzięki wujkowi, choć nie żyje już dwa lata, w chwilach zaćmienia, potrafię sobie przypomnieć kod do własnego domofonu. 4x4 i wynik x4. Piiiiik, wchodzę. 


czwartek, 21 września 2023

A gdzie pani mieszka?

 – A gdzie pani mieszka? Może miejsce powoduje chorobę? – pyta lekarka, pogłębiając wywiad. 

– Poza centrum, ale prawie całe życie mieszkałam na Kazimierzu, a wie pani, tam wilgoć, kamienie, ciasne, wybetonowane podwórka, samochody, nie to, co teraz, zieleń wokół, widok na park… 

– Ja to samo – przerywa – wychowałam się na rogu Alei, za dużo samochodów, za mało zieleni. Teraz mam zieleń, ale nie mam sąsiadów, bo trudno o sąsiadów, jak się mieszka na odludziu. Wie pani – śmieje się – tak teraz te mieszkania budują, że wchodzi się z klatki schodowej prosto do kuchni. Kupiliśmy więc dom, jak na Alejach kamienicznik podniósł czynsz. Nie robił remontów do tego, musieliśmy się wyprowadzić.

– Moi rodzice też się wyprowadzili z Kazimierza – komentuje pacjentka ze zrozumieniem w głosie – te same problemy, a przecież moja mama w tym mieszkaniu się urodziła. 

– Moja mama we Lwowie – lekarka dorzuca, kiwając głową. 


Kilkadziesiąt sekund rozmowy, może minuta, a dotknęły nie tylko większości problemów przeszłości polskiej ostatnich ponad stu lat, ale także tych, które gnębią nasze społeczeństwo dzisiaj. 

Na pytanie „Gdzie pani mieszka?” powinno się w naszym kraju odpowiadać „w przeszłości”. 



czwartek, 14 września 2023

Spotkania (można)

Na dworcu, na lotnisku ludzie przechodzą, mijają się, nie dostrzegają się albo widzą zbyt dobrze i kryją wśród wieszaków luksusowych marek. Można minąć ukochaną osobę, nie zauważając jej. Można spędzić godziny z nieznajomym na rozmowie, od której oderwie cię tylko ostatnie wezwanie na dawno zapomniany lot. 

Można też w tłumie na warszawskim Dworcu Centralnym wypatrzeć Kopta, poznanego kilka dni wcześniej w Kairze, z którym za następnych kilka dni ma się umówioną konferencję telefoniczną. I unikać go, kryjąc się na ruchomych schodach, by nie musieć z nim rozmawiać o niczym, bo wszystko ma zostać powiedziane na tej umówionej konferencji. 

Można być jedną z dwóch pierwszych osób odprawianych na lot do Wiednia w Marsylii, gdy drugą osobą jest pół-Polak, pół-Algierczyk, który następnie w samolocie przeznaczonym dla ponad stu osób, siada właśnie obok ciebie. „To musi być przeznaczenie” – szepczesz po polsku, a on uśmiecha się i odpowiada po francusku coś o „destin”. Ale może po prostu chodzi mu o to, że tak samo jak on lecisz do Wiednia. „Destination” nie jest daleko od przeznaczenia. 

Albo można na paryskim dworcu pełnym autobusów do Polski spotkać znajomą sprzed lat, która, zbiegiem okoliczności, ma bilet kupiony na ten sam autobus, co ty. Przegadać całą noc i już nigdy więcej się nie spotkać, choć wymiana adresów skrupulatnie zapisanych w notesach miała was związać na całe życie. 

I można wreszcie trzydzieści lat chodzić po schodach parter–pierwsze piętro, a nigdy nie spotkać sąsiada z drugiego piętra i dowiedzieć się o jego istnieniu dopiero na fejsbuku. 

Spotkania. Nie da się ich uniknąć, chyba że wieszaki luksusowych marek atakują z każdej strony.



czwartek, 31 sierpnia 2023

Wolę jechać

Kiedy jadę, droga wydaje się prosta. Pozbawiona zakrętów, a nawierzchnia jest idealnie gładka – jak pośladki niemowlaka. Wystarczy, że stanę, beton okazuje się chropowaty, patchwork łat na nim ujawnia przyrosty przedwyborcze, można prześledzić, przed którym głosowaniem zalewano dziury. W każdą z tych pozornie niewidocznych dziur wpadają moje stopy; przez cienkie sportowe podeszwy odczuwam wszystkie grudki, kamyczki, jestem jak królewna na ziarnku drogi. Na samej drodze wyrastają zakręty i nawet znak przed nimi nie ostrzega, bo po co znak, skoro droga wije się jak rzeczka, jak błyszcząca żmija, wygrzewająca się bezkarnie pośrodku. 

Droga wydaje się prosta, kiedy jadę, bo patrzę tylko w dół, jedynie przez rzęsy, od czasu do czasu, rzucając okiem w przód. Każda droga podzielona na odpowiednio krótkie odcinki będzie prosta, bez zakrętów, bez wyczerpujących podjazdów. Każdą drogę dzielę na odpowiednie krótkie odcinki, żeby nie widać było na niej zakrętów, wyczerpujących podjazdów, ale... 

Ale gdy się zatrzymuję, nogi wtapiają się w niewidoczne wyrwy, betonowe łaty oblewają stopy i zatrzymują mnie w miejscu tak długo, żebym w końcu zobaczyła całą drogę przede mną: krętą, pełną dziur. Nawet zamknięcie oczu nie pomaga; co z oczu, to w umyśle się odtwarza. 

Wolę jechać, w biegu, w biegu, biegiem... 



czwartek, 24 sierpnia 2023

Wszystko jedno

Babcia, zapytana, czy życzy sobie kawę, czy herbatę, machała zawsze ręką i odpowiadała: „Wszystko jedno”. Przeciągała przy tym „eee” w drugim słowie tak długo, aż machająca ręka całkiem opadła. 
Jeśli jednak ktoś podał jej herbatę, babcia wszczynała małą awanturę. Jak to, herbata, dla niej? Herbata? Dla mnie? Przy czym słowo „herbata” wyraźnie dzieliła na sylaby.

Ta osoba nigdy więcej nie odważyła się babci podać naprawdę „wszystko jedno”, a „wszystko jedno” stało się określeniem kawy na całe lata.

Jakoś jeszcze nie jestem na etapie, gdy mogę spokojnie odpowiedzieć „wszystko jedno” i będzie wiadomo, o co mi chodzi. Ciągle nie jest dla innych oczywiste moje wszystko jedno. 


czwartek, 17 sierpnia 2023

Jak w niebie (gdzie są niegdysiejsze śniegi)

Przyjechali do Polski, a wyglądali, jakby wybrali się na Syberię, w samym środku zimy. 

Obaj mieli kurtki armii amerykańskiej, takie, jakie marines noszą w czasie ćwiczeń na Alasce. Kupili je specjalnie przed tym wyjazdem. W przedpokoju zdjęli buty, ocieplane prawdziwym futrem króliczym. Poprosili o herbatę. Po kilku łykach zaczęli się rozbierać. Na początek swetry – ciepłe szetlandy bez wzorów. Potem koszule flanelowe, które najpierw wyjęli ze spodni, potem rozpięli, a na końcu zdjęli. Spod koszul wyłoniły się identyczne koszulki z długim rękawem, z serii narciarskiej, ogrzewające i zakrywające nerki (także nowy zakup, specjalnie na przyjazd do Krakowa).

Pili herbatę i opowiadali, jak ciepło było w pociągu – nie do zniesienia – a przecież podróżowali międzynarodowym pociągiem, w międzynarodowej temperaturze, akuratnej – dziwiła się. Poprosili o ciasteczka – nie dostali, bo ciasteczek nie było. Następnego dnia przynieśli ciasteczka „do herbaty”. 

W końcu jeden z nich, odważniejszy chyba, powiedział, że czas na zdjęcie spodni. Drugi ochoczo się poderwał i rozpiął pasek, guziki rozporka. Obróciła głowę, bo mężczyzna zdejmujący spodnie to jednak intymna sytuacja. Gdy ponownie na nich spojrzała, stali naprzeciwko, jeden w różowych, drugi błękitnych kalesonach.

No, teraz mam szansę poczuć się jak w niebie – pomyślała i uśmiechnęła się. Mężczyzna w kalesonach, nawet różowych czy błękitnych, ma jednak niewiele wspólnego z aniołem.

Następnego dnia stopniał śnieg, przyszła typowa krakowska styczniowa odwilż i co śmielsze krakowianki chodziły w rozpiętych płaszczach, a romantyczni krakowianie sadzali je na ławkach nad Wisłą, żeby pod te płaszcze wkładać ręce. Gościom z Francji do końca pobytu nie udało się już założyć kalesonów. Nie zobaczyli także wymarzonych białych niedźwiedzi na ulicach Krakowa; najbliższy biały niedźwiedź okazał się dostępny dopiero w Zakopanem, dokąd wybrali się w poszukiwaniu chłodu, a gdzie znaleźli tylko niegdysiejsze śniegi.